Wakacje ze Stasiem – Zjednoczone Emiraty Arabskie – cz.1 – Abu Dhabi

Kiedy dowiedzieliśmy się, że zostaniemy rodzicami, obiecaliśmy sobie, że cała logistyka związana z przygotowaniem się do podróży z małym dzieckiem nie powstrzyma nas przed pokazywaniem mu świata. 

Od początku jesieni wiedzieliśmy, że musimy sobie zrobić chociaż dziesięciodniową przerwę od marznięcia w Polsce i naładować baterie słoneczne gdzieś w ciepełku. Nie jeździmy na wypady all-inclusive, wszystko zawsze organizujemy sami. Wiąże się to jednak z koniecznością samodzielnego wybrania destynacji. Po kilku dniach przekonywania udało mi się przeforsować mój wariant: Emiraty – Abu Dhabi i Dubaj. Dzisiaj pierwsza część – bardzo skrócona relacja z Abu Dhabi. Czytaj dalej

Dokąd na weekend z dziećmi – Polska – Columna Medica (łódzkie)

Od zawsze sporo podróżowaliśmy. Oczywiście teraz, po urodzeniu Stasia, mamy wrażenie, że przed ciążą i porodem podróżowaliśmy za mało, ale bardzo się staraliśmy, żeby ten już prawie rok od kiedy jesteśmy rodzicami w miarę możliwości upłynął nam na walizkach. Nie mamy się co porównywać z tymi niesamowitymi rodzicami, którzy biorą na plecy plecaki, pod pachę dzieci i wyjeżdżają na trzy lata do Azji, ale pokazywanie świata to część mieszanki wychowawczej, jaką chcemy zafundować Staniowi.

Staś bardzo dobrze znosi dłuższe podróże samochodem (hurrra!), a dotychczasowe dwa loty do Paryża, które zaliczył w czwartym miesiącu życia też dobrze rokują, stąd też robimy się coraz odważniejsi, jeżeli chodzi o podróże z nim i wybór nowych destynacji.

Bardzo bym chciał, żeby kategoria TRAVEL na moim blogu była możliwie jak najpełniejsza. Możecie mi w tym pomóc rezerwując swoje wakacje i wyjazdy weekendowe w Polsce po kliknięciu na poniższy baner. Serwis Travelist polecam bardzo bardzo szczerze, korzystałem już kilka razy i za każdym razem było tak, jak na zdjęciach i w recenzjach!
W sierpniu obchodziliśmy naszą drugą rocznicę ślubu. Długo zastanawiałem się nad prezentem. Ostatecznie zdecydowałem się na weekend w SPA. Maja od ciągłego podnoszenia Stasia cierpi na bóle kręgosłupa, więc postanowiłem poszukać SPA specjalizującym się w zabiegach na kręgosłup. Przejrzałem kilkanaście ofert i zarezerwowałem dwa noclegi w Columna Medica bez sprawdzania, gdzie to SPA się znajduje. No cóż, okazało się, że 20km od domu rodzinnego Mai…🙄 Na szczęście nie zniechęciło nas to do idei wyjazdu, spakowaliśmy wszystkie rzeczy niezbędne do nicnierobienia przez trzy dni, wsadziliśmy Stasia do fotelika i ruszyliśmy w kierunku Łodzi.

Na miejscu od razu zakochaliśmy się w lesie, w którym położony jest sam obiekt. Po trawie chodziło się boso prawie tak, jak po super miękkim dywanie. Zdecydowanie nie jest to moloch, pokoi jest raptem kilkadziesiąt, a do tego restauracja, baseny kompleks saun. gabinety zabiegowe i kosmetyczne.

Zameldowaliśmy się dzięki pomocy super uprzejmej recepcjonistki i udaliśmy się do naszego pokoju, z balkonu którego mieliśmy taki widok:

Sam pokój miał dwa osobne duże łóżka, które bez problemu zestawiliśmy w jedno tak, żeby Staś mógł spać między nami. Łóżeczka dla dzieci są dostępne na życzenie, ale my go nigdy nie chcemy, bo Staś jeszcze się z nimi nie zaprzyjaźnił. Spało się nam rewelacyjnie, wokół cisza, super świeże powietrze. wygodne materace!

W pakiecie mieliśmy śniadania – były pyszne i bardzo urozmaicone, nawet dla nas – wege, jak i kolacje – również super. Krzesełko dla Stasia było zawsze dostępne – znany wszystkim model z Ikei.

Drugiego dnia rano Maja udała się na zabiegi: rytuał firmowy o nazwie Oddech Lasu i ćwiczenia z fizjoterapeutą. Ze spotkania z fizjo była bardzo zadowolona-pani była kompetentna, dopasowała ćwiczenia, objaśniła na co zwrócić uwagę, wydrukowała nawet opisy z obrazkami, żeby łatwiej było zapamiętać. Gorzej wypadł „zabieg firmowy”… Mai zależało na masażu, i przez telefon podczas rezerwacji pani zachwalała zabieg jako głównie masaż. Niestety okazało się, że z półtoragodzinnego zabiegu masażu było 20 minut, a reszta to leżenie w folii w masce. By może gdzieś są zwolennicy tego typu relaksu, ale Maja do nich z pewnością nie należy. Szkoda, że wyszło z tego trochę nieporozumienie, jednak po rozmowie z recepcją bez problemu dostaliśmy rabat.

A my ze Staniem udaliśmy się na kilkugodzinny spacer i kocykowanie na tej fantastycznej trawce.

Opanowaliśmy również baseny – w obiekcie jest dedykowany basen dla dzieci z podgrzewaną wodą i milionem zabawek, w którym wyczynialiśmy ze Staniem również takie cuda.

Bardzo zawiodła mnie sauna. W zasadzie wszyscy korzystający z niej robili to z naruszeniem regulaminu, który zabrania wchodzenia do sauny w poliestrowych strojach kąpielowych i z małymi dziećmi. No trudno, więcej czasu ze Staniem w basenie dla mnie!

Podsumowując – miejsce warte odwiedzenia na weekend, bardzo przyjazne dzieciom, z pysznym jedzeniem i niezłą ofertą zabiegów leczniczo-kosmetycznych, w przypadku których zalecamy wzmożoną ciekawość przed zabiegiem i dowiedzenie się, jak dokładnie dany zabieg ma wyglądać.

Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie. 

Nie zapomnij udostępnić tego wpisu, a jeżeli na Twoim profilu wywiąże się ciekawa dyskusja pod postem z linkiem do bloga Tata Łukasz, to koniecznie prześlij mi screen na Instagramie – shoutout w Instastory gwarantowany!  Czytaj dalej

Niania WANTED, czyli jak znaleźliśmy super nianię

Wiem, wiem — dawno się nie odzywałem… Bardzo się stęskniłem za tym blogiem, ale naprawdę mam kilka dobrych wymówek! Przede wszystkim w zeszłym tygodniu spędziliśmy bardzo przyjemny weekend rocznicowy (to już druga rocznica naszego ślubu pod drzewem w Dworze Dawidy na Mazurach!) w kameralnym SPA pod Łodzią – Columna Medica. Złapaliśmy super promkę na Travelist (link tutaj) i poleniuchowaliśmy się w przestronnym pokoju 2+1 z pełnym wyżywieniem, prywatnym basenem z podgrzewaną wodą i toną zabawek dla Stasia, w którym robiliśmy TAKIE rzeczy, a widok z pokoju mieliśmy naprawdę wspaniały! Sam zobacz:

Po drugie: zaliczyliśmy kolejny rodzicielski milestone – Maja wyjechała na całe dwa dni i pierwszy raz zostaliśmy ze Staniem w domu na noc bez niej. Było tak totalnie super, mówiąc szczerze aż niespodziewanie fajnie, że pozbyłem się wszelkich wątpliwości – ogarnę to tacierzyństwo i to raczej całkiem nieźle!

A trzeci powód jest taki, że Maja za dwa tygodnie wraca do korpo… Na razie na część etatu, ale od zimy już na cały. Planowaliśmy to od samego początku ciąży, więc mieliśmy sporo czasu na przygotowanie się do Dnia Zero. Mamy jeszcze dziesięć tygodni urlopu do wykorzystania „na wszelki wypadek”, ale z podejściem naszym i Stania raczej nie obawiam się żadnej wtopy. Będzie dobrze!

Kompletnie nie myślałem o namawianiu Mai do zostania w domu i rezygnacji z pracy na dłużej, niż to było konieczne. Przez chwilę zastanawiałem się nad zostaniem w domu na kilka miesięcy, przemyśleniem planów na dalszą przyszłość jednocześnie spędzając czas ze Stasiem, ale finalnie zdecydowaliśmy, że póki co spróbujemy wariantu z dzieckiem i z dwojgiem pracujących na pełny etat rodziców.

NIANIA VS ŻŁOBEK

Przez chwilę rozważaliśmy wysłanie Stasia do żłobka, najwygodniej byłoby znaleźć taki prywatny (koszt – około 1200 zł miesięcznie w Warszawie) gdzieś blisko, ale w ostateczności pomysł upadł z kilku powodów:

  • Staś jest jeszcze za mały. Co prawda żłobki przyjmują dzieci od szóstego miesiąca – Staś ma dziesięć – ale obawialiśmy się, zapewne słusznie, że w żłobku nie dostałby takiej atencji i opieki, jaką ma w domu.
  • Baliśmy się, że będzie przywlekał do domu coraz to nowe infekcje i choroby.
  • Chcieliśmy jednak, żeby jak najwięcej pozytywnych wspomnień miał związanych ze swoim domem.
  • Czytaj dalej

    Moje ulubione miejsca w Warszawie na weekendowy wypad ze Stasiem

    Lipiec, mamy piękną pogodę! Udało mi się schować za oceanem, kiedy Polskę zaatakowała plaga ulew i wróciłem już na kolejną falę wakacyjnych upałów!

    Mieszkanie w Warszawie, czy też pod Warszawą, i wychowywanie kilkumiesięcznego malucha ma ogromnie dużo zalet i kilka wad. Wady wydają się być oczywiste – wszędzie tłumy, drogo i ciągle za mało zieleni. Zalety – przebogata oferta zabawowo-kulturalna dla dzieciaków (sporo atrakcji jest gratis!), ogrom kolegów i koleżanek do zabawy (pozytywny side-effect w/w tłumów) oraz sporo wydarzeń i miejsc hybrydowych, czyli takich, gdzie rozerwą się i maluchy i rodzice.

    My w weekendy staramy się wycisnąć ze stolicy jak najwięcej, a że Staś jest gwiazdą absolutnie każdej imprezy, na którą go zabierzemy, to wyjścia z nim to sama przyjemność. Miejsc do odwiedzenia jest wiele, poniżej zestaw naszych ulubionych:

    Targi Śniadaniowe – Żoliborz (Skwer Śmiała/al Wojska Polskiego) i Mokotów (Skwer AK Granat) – poprzednie dwa sezony przejedliśmy nad Wisłą przy Syrence, ale zniknięcie stamtąd Thaisty i pojawienie się placu budowy skutecznie nas od tego miejsca odkleiło. Ostatnio trafiliśmy na Targ Śniadaniowy Mokotów, młodszym bracie tego żoliborskiego. Ten na Mokotowie jest od nas jakieś dwa razy dalej, więc totalnie makes sense, że pojechaliśmy właśnie tam🙃.

    Dla nas to idealne połączenie oferty zielonotrawkowo-kocykowej dla Stasia (dla trochę starszych dzieci są dodatkowe atrakcje – np. karuzela) i śniadaniowo-zakupowej dla rodziców💪🏼. Miejsca na rozłożenie obozowiska jest pod dostatkiem, sporo jest też cienia. Staś wybitnie zadowolony!

    Prochownia Żoliborz – Czarnieckiego 51 – co prawda sama kawiarnia infrastruktury wózkowej nie ma w ogóle, za to jest w samym centrum parku Żeromskiego. Super miejsce na przystanek podczas spaceru, a jeszcze lepiej na dłuższe, popołudniowe spotkanie ze znajomymi (i z dziećmi!) na kocyku na trawie -Staś zasypia tam od razu😃. Ciasta mają naprawdę dobre! Dużo miejsc siedzących przed kawiarnią z parasolami i miejsc gdzie można zostawić wózek. Na lato naprawdę super.

    Nocny Market – Towarowa 3 – no dobra, tu akurat rozrywek dla dzieciaków, poza patrzeniem na spijających krople przedciążowego życia towarzysko-rozrywkowego rodziców jest niewiele😄. Jednak Staś uwielbia ten klimat! Jeździmy tam z reguły zaraz po otwarciu o siedemnastej – wtedy jest najmniej tłumnie i najmniej głośno. Rodziców z maluchami niewielu, ale jacyś są. O tej godzinie można też w miarę spokojnie przejść przez cały plac z wózkiem, a Staś ma tyle bodźców wizualno-dźwiękowo-zapachowych, że na skali marudka schodzi na bardzo niskie wartości. A do tego czasem można wpaść na kogoś znajomego, albo chociaż popatrzeć na tych biednych ludzi, którzy nie mają pojęcia, co do Pampersy 4, ząbkowanie i spanie interwałowe😎.

    Mega szkoda, że to już ostatni sezon NM w tym miejscu. Dworzec idzie do remontu, a ciężko będzie organizatorom znaleźć tak samo klimatyczne miejsce w centrum, a do tego z niezłą sytuacją parkingową. Będziemy tęsknić – ja za wege kanapkami koreańskimi od Koreanki, a Maja za sajgonkami i pierożkami z Sajgonki. Tęsknić na pewno nie będziemy za craftowym (tya…) piwem 0.4 za 14 zł, ani za szklanką prosecco za 15 zł.

    A jakie są Twoje ulubione miejsca w Warszawie, albo w Twoim mieście na weekendowe wypady z dziećmi? 

    Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie. 

    Nie zapomnij udostępnić tego wpisu, a jeżeli na Twoim profilu wywiąże się ciekawa dyskusja pod postem z linkiem do bloga Tata Łukasz, to koniecznie prześlij mi screen na Instagramie – shoutout w Instastory gwarantowany!  Czytaj dalej

    Tata podróżujący, czyli jak opanować tacierzyństwo (i związek) na odległość?

    Cześć! Tęskniliście?😃

    Przez ostatnie dwa tygodnie byłem w Stanach na kolejnym dłuższym wyjeździe służbowym. Jak zwykle było bardzo intensywnie – nawet pomimo tego, że obiecałem sobie, że wrzucę chociaż jeden wpis, nie udało się. Przez jet lag przez pierwsze kilka dni wstawałem codziennie o 4-5 rano (na osłodę dostawałem spacery po Waszyngtonie przy wschodzącym słońcu i po pustych ulicach), a jak już przyzwyczaiłem się do nowej strefy czasowej, to zaczęło się robić bardzo intensywnie. Wracałem do hotelu o 17, i już nie miałem sił ani ochoty na nic, poza prysznicem i krótkim spacerem. No i telefonem do domu (o ile wyrobiłem się przed północą…)

    Czy tęskniłem za Staniem i za Mają? Jasne, że tak! Nawet te kilka godzin dodatkowego snu, które dostawałem każdej nocy nie wynagradzały mi w zadowalającym stopniu tego, że nie było ich przy mnie.

    Myślałem wtedy sporo o miejscu i roli taty w życiu małego dziecka. Niedługo przed moim wylotem Staś zaczął przejawiać oznaki lęku separacyjnego z mamą – płakał, gdy tylko Maja wychodziła z pokoju, a mi było go bardzo ciężko uspokoić nawet podtykając mu pod nos najfajniejsze zabawki, jakie ma. Uspokajał się, jak tylko przytulał się do mamy. Nie jest to najweselszy aspekt w życiu taty, ale jeżeli wiesz, czego się na danym etapie spodziewać, to można sobie z tym całkiem dobrze poradzić. Ja wiem, że mu to minie.

    Wracając do roli taty – zawsze chciałem być takim, który po prostu… będzie. Cały czas blisko, ale bez zbytniego wtrącania się i bez bycia nachalnym. Pisałem już, że nie mogę się doczekać, aż trochę przejmę Stasia do męskich rozrywek – rower, CrossFit, kino, etc. Do tego czasu ćwiczę cierpliwość, robię plany na wprowadzanie go w świat prawie dorosłego faceta i staram się być obok zawsze wtedy, gdy jestem potrzebny. Mega lubię tego przystojniaka, jego towarzystwo jest dla mnie totalnie niemęczące.

    No dobra, tylko jak być, jak Cię nie ma? Byłem sześć stref czasowych od Stasia i Mai, a do tego najbardziej zawalony grafik miałem właśnie wtedy, gdy oni mieli czas i ochotę, żeby ze mną porozmawiać…😥 Wykrojenie tych nawet dwóch-trzech minut na szybką rozmowę na FaceTime tak, żeby ich nie tylko usłyszeć, ale też zobaczyć, było dla mnie totalnie obowiązkowe! Zwłaszcza, że widziałem, jak fajnie Staś reaguje na mój głos. Uśmiechał się od ucha do ucha jak tylko mnie usłyszał, a gdy wróciłem to zaśmiał się tak głośno, że miałem wrażenie, że w swoim serduszku poczuł, że właśnie wygrał wszystko. A na pewno poczułem tak ja😍… Bycie tatą to jednak totalnie fantastyczna sprawa😀.

    Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie. 

    Nie zapomnij udostępnić tego wpisu, a jeżeli na Twoim profilu wywiąże się ciekawa dyskusja pod postem z linkiem do bloga Tata Łukasz, to koniecznie prześlij mi screen na Instagramie – shoutout w Instastory gwarantowany!  Czytaj dalej

    Słowenia – Piran, Portoroż / Chorwacja – Novigrad – co polecam na wyjazd z dzieckiem

    Niedawno wróciliśmy z prawie dwutygodniowego wyjazdu samochodem z siedmiomiesięcznym Stasiem. Przejechaliśmy ponad 2500km, potwierdziliśmy, że Staś nie ma choroby lokomocyjnej i tak, jak jego rodzice, uwielbia podróżować!

    Nasza „baza” była w Piranie – niewielkiej, ale naprawdę rewelacyjnej miejscowości w Słowenii nad Adriatykiem. Razem z przylegającym do niego Portoroż tworzy hybrydę tradycji (Piran) i nowoczesności (Portoroż) dającą się skonsumować na wiele bardzo przyjemnych sposobów.

    Komu polecamy wakacje w tamtym rejonie? Byliśmy tam dwa lata temu jako para, a teraz jako rodzina. W obydwu wariantach jest naprawdę świetnie! To nie jest zabawowe centrum wszechświata, a najlepsza pora na aktywność to dzień i wieczór. W samym Piranie nie ma chyba nawet klubu nocnego, w Portoroż jest ich kilka. Średnia wieku jest w Piranie dość wysoka, Maja śmiała się, że to trochę taki Ciechocinek, ale przyjeżdża tam też sporo rodzin, a w tym roku były nawet jakieś większe słoweńskie grupy a’la kolonijne. Turystów z Polski jest naprawdę niewielu, głównie Włosi, Słoweńcy i Czesi.

    Inna sprawa, że zarówno w tym roku, jak i dwa lata temu (byliśmy wtedy na przełomie czerwca i lipca) turystów jest po prostu bardzo mało. Nie ma żadnego tłoku, kolejek, problemów z miejscami w restauracjach, szukaniem miejsca do zaparkowania… Warunki idealne do porządnego odpoczynku z dzieckiem!

    Sporo zdjęć jest w poprzednim wpisie, a w tym chcę wrócić do miejsc, które odwiedziliśmy, a które nam się bardzo (lub jak w jednym wypadku – tylko trochę) spodobały.

    GDZIE MIESZKALIŚMY?

    W Piranie zatrzymaliśmy się w Amarru Apartments – apartamentach położonych na lekkim uboczu centrum Starego Miasta. Link prowadzi do Bookingu, bo tam jest najwięcej zdjęć, ale my rezerwowaliśmy na TRAVELIST (bardzo polecam!). To była nasza drugia wizyta w Piranie, więc wiedzieliśmy, gdzie rezerwujemy nocleg na tydzień, ale jeżeli to będzie wasz pierwszy raz, to musicie wiedzieć, że do Piranu nie ma wjazdu samochodem. Trzeba zostawić auto na jednym z parkingów przed wjazdem do miasta i te ostatnie 700-800 metrów przejść, albo przejechać kursującym co kilkanaście minut bezpłatnym busem. Koszt parkowania to 17 euro za dobę, albo 60 euro za tydzień. Dojście z centralnego placu w Piranie do apartamentu częściowo po nierównej kostce. W środku apartament (mieliśmy numer 2, na pierwszym piętrze) jest w pełni wyposażony, wrecz powyżej oczekiwań, łącznie z kosmetykami, talerzykiem na oliwki i proszkiem do prania ręcznego. Czystość przy zameldowaniu bez zarzutu. Apartament jest niewielki, my z siedmiomiesięcznym dzieckiem mieliśmy miejsca „akurat”. Łóżka wygodne, wszystko działało, właściciele mili, zameldowanie pestka, lokalizacja genialna – 80m na targ i do supermarketu, 120m do jednej z lepszych restauracji w mieście, 200m na plażę. Minusy – ostatniej nocy kanalizacja zaliczyła małą awarię, i w łazience zaczęło po prostu śmierdzieć. A do tego WiFi przez część wyjazdu działało tak sobie. Jak na fakt, że spaliśmy w całkowicie autentycznej, nieugłaskanej i bardzo ładnej części Starego Miasta plusy dodatnie zdecydowanie przewyższyły te ujemne.

    CO JEDLIŚMY?

    W Piranie większość restauracji prezentuje bardzo podobny poziom, zarówno cenowy, jak i pod względem jakości, czy też menu. Wszędzie są owoce morza przygotowywane w najprostszy możliwy sposób. I wszystko z reguły jest przepyszne. My, zarówno przy poprzednim, jak i tym pobycie, wpadaliśmy głównie do dwóch miejsc:

    PIRAT

    Nie napiszę nic bardziej odkrywczego, niż setki opinii na Tripie, ale nas Pirat urzeka niezmiennie trzema rzeczami: świetną obsługą, mega świeżymi owocami morza i winem domowym za grosze😃. Uważajcie na ogromne porcje😃. Wszystkie zdjęcia z Tripa odpowiadają oczywiście prawdzie, to jedzenie rzeczywiście wygląda tak rewelacyjne. Stoliki są ustawione tak, że bez kłopotu można wjechać wózkiem, większość przestrzeni jest bardzo otwarta, nikt nie patrzy krzywo na fakt, że wchodziliśmy tam ze Stasiem. Niestety, krzesełek dla dzieci nie ma😕.

    FRITOLIN PRI CANTINI

    Nasze ulubione miejsce w tym roku – byliśmy tam CODZIENNIE🙄. Restauracja jest położona na placu w środku Starego Miasta, stoliki tylko na zewnątrz, częściowa samoobsługa… Wyglada to tak:

    Ceny trochę niższe, niż w Piranie, ale generalnie na tym samym poziomie. Za 10 euro można już w zasadzie przebierać w daniach, najlepsze są grillowanie kalmary i fantastyczny stek z tuńczyka. A do tego kieliszek wina domowego za 1.20 euro. Obsługa jest dość powolna, ale cały ten lokal jest tak niepretensjonalny, że czekanie 10 minut na piwo nawet nie wkurza. Sporo miejsca na wózek, kelnerki reagowały na Stasia niesamowicie pozytywnie. Brak krzesełek dla dzieci 😕 ale klimat rewelacyjny!

    NOVIGRAD – VECCHIO MULINO

    Restauracja, którą odwiedziliśmy będąc na jednodniowym wypadzie w Novigradzie w Chorwacji, około 20 minut jazdy na południe od granicy słoweńsko-chorwackiej, którą w całości przekroczyliśmy w około dwie minuty. Ma super recenzje na Tripie, jest bardzo ładna i w samym centrum, ale jeżeli chodzi o jedzenie (kuchnia włoska), to jest po prostu nijaka… Pizza wegetariańska była bez smaku, a „Cztery Sery” Mai była po prostu dobra. Plusy to przemiła obsługa i błyskawicznie pojawiające się samo z siebie krzesełko dla Stasia. Za dwie pizze, dwa desery, ice tea i piwo zapłaciliśmy 186 kun, czyli niewiele ponad 100 zł.

    Wszystkim polecamy ten kawałek słoweńskiego wybrzeża, bo jest jeszcze nie „przekomercjalizowany” i bardzo autentyczny. Maja cieszyła się, że nikt nas nie zaczepia i nie próbuje naganiać do restauracji, sprzedać selfie-sticka, rozkładaną deskę do krojenia czy inne badziewie. Bez względu na to, czy z dzieckiem (rewelacyjna promenada nad brzegiem morza idealna do spacerów z wózkiem i mega przyjaźni tubylcy), czy bez (doskonałe owoce morza, uroczy klimat wąskich uliczek jak we włoskim miasteczku i wyjątkowo czyste morze) to super alternatywa dla drogich Włoch czy dalszej Chorwacji. Tylko piasku na plaży trochę nam brakowało… Ale znaleźliśmy go w Loipersdorf w drodze powrotnej – i właśnie o tym będzie następny wpis 🙂

    Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie.  Czytaj dalej

    Wakacje ze Stasiem – Słowenia i Chorwacja – PART THREE

    Nasze dziecko jest fantastyczne, a pogoda rewelacyjna! Urlop marzeń (jak na urlop z siedmiomiesięcznym piratem😃), ale to już niestety trzecia, a zarazem przedostatnia jego część.

    Jutro wyjeżdżamy z Piranu i na trzy kolejne, ostatnie dni przenosimy się do wyglądającego rewelacyjne hotelu przy jednym z największych aquaparków w Austrii. Chcieliśmy jechać na te trzy do Ljubljany, ale ze względów logistycznych zdecydowaliśmy się przełożyć zwiedzanie stolicy Słowenii na kiedy indziej, a teraz jeszcze trochę poleniuchować w basenach😃.

    Od ostatniego wpisu czas spędzaliśmy głównie na plaży, a na jeden dzień wyskoczyliśmy do Chorwacji, a konkretnie do Nowigradu – małego miasta nad morzem około 20 minut od granicy ze Słowenią. Granica słoweńsko-chorwacja jest jeszcze oldschoolowa, więc ponownie przydał się nam paszport, który wyrobiliśmy Stasiowi przed naszą poprzednią wycieczką do Paryża.

    Jeżeli jest coś, co odkryliśmy dzięki podróżom ze Stasiem, to to, że nawierzchnie ulic w starych miastach Słowenii i Chorwacji są bardzo podobne, czyli rzadko kiedy proste i równe. Nasz wózek, Chicco Ohlala, który kupiliśmy totalnie z własnej inspiracji kilka miesięcy temu spisuje się na takich wybojach po prostu świetnie. Pchanie pod górę na takich wybojach czegoś dwa, a nawet trzy razy cięższego musi być masakrycznie niefajne. A u nas żadnych pisków, awarii, ani odkształceń. I to pomimo tego, że wózek naprawdę nie ma lekko…

    Super też spisuje się nam nosidło KAVKA. Chociaż dalej nie przepadam za samodzielnym zakładaniem go, to jednak dobrze zrobiliśmy, że kupiliśmy właśnie to, a nie Fidellę. Staś ani nie marudzi, ani się w nim nie wierci. Zasypia z reguły już po kilkudziesięciu krokach. Dzięki niemu zrobiliśmy sobie kilka dłuższych spacerów po Piranie.

    A jest co oglądać…

    Wyżej wspomniany Novigrad też jest uroczy, ale to nie ten poziom, co Piran. Jeżeli jesteście w okolicy, to Novigrad czy Umag to niezły pomysł na całodzienny wypad, z kąpielą w tamtejszych zatokach, ale jako cel sam w sobie na kilkudniowy pobyt… Sam nie wiem, nie do końca.

    Wracając z Novigradu zostawiliśmy sobie dwie godziny na szybkie wizyty w 2-3 okolicznych winiarniach, których jest tam multum. Udało się nam dostać do dwóch, gdzie wina kupowaliśmy od właścicieli stojąc obok kadzi z winem😉. Otworzymy w przyszłym tygodniu i wrzucimy recenzje – mamy trzy różne wina i oliwę.

    Do końca tygodnia wrzucę oddzielny wpis o miejscach, które polecamy w Piranie/Portoroz i w Nowigradzie – nasze ulubione restauracje, w tym jedna, w której byliśmy codziennie🙈. Napiszę też o apartamencie, w którym byliśmy. Ogólnie czy warto tam jechać? BARDZO. Słowenia dla mnie jest zdecydowanie lepsza od tego kawałka północnej Chorwacji, który znam. A od południa Chorwacji jest o kilka godzin jazdy bliżej. A do tego fakt, że Włochy są dosłownie 25 minut jazdy od Piranu sprawia, że za rok-dwa pewnie znów tam wrócimy.

    Jeżeli wybierasz się do Słowenii, zwłaszcza na wybrzeże, i masz jakieś pytania, zostaw komentarz. Na pewno odpowiemy w miarę naszych możliwości😉 A tymczasem uciekamy do Loipersdorf w Austrii wygrzać się w wodach termalnych, saunach i nauczyć Stasia pływać😉.

    Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie. 

    Nie zapomnij udostępnić tego wpisu, a jeżeli na Twoim profilu wywiąże się ciekawa dyskusja pod postem z linkiem do bloga Tata Łukasz, to koniecznie prześlij mi screen na Instagramie – shoutout w Instastory gwarantowany!  Czytaj dalej

    Wakacje ze Stasiem – Słowenia i Włochy – PART TWO

    Jesteśmy tu od dwóch dni. Tu, czyli w Piranie w Słowenii. Do Włoch mamy 25 minut jazdy, a Chorwacja jest chyba nawet bliżej. To pierwsze sprawdziliśmy dziś, a to drugie mamy w planach na pojutrze.

    To nie jest nasz pierwszy raz z Mają tutaj, mamy więc dobre porównanie tego, jak wyglądają wakacje z małym dzieckiem, a jak bez. I w zasadzie nie do końca pamiętamy, co tu robiliśmy dwa lata temu będąc jeszcze przed ciążą, a nawet przed naszym boho ślubem w osiemnastowiecznym pruskim dworze myśliwskim pod Elblągiem, skąd, nawiasem mówiąc, żadne z nas nie pochodzi😄. Prehistoria.

    Po pierwsze – już wiemy, do czego służą kombi. Do jeżdżenia na wakacje z dziećmi! Spakowanie całego mandżuru, a naszym skromnym zdaniem przyjechaliśmy tu na lekko (nie biorąc pod uwagę ogromnej lodówki przenośnej, której ani nie podłączyliśmy w samochodzie, ani też jej z niego nie wyjęliśmy, jak również Next2Me – tak, też jest ciągle w bagażniku), to mega wyczyn. Gdzieś na austriackich autostradach, kiedy wyprzedzały nas Passaty Kombi poważnie dopadało mnie uczucie lekkiej zazdrości. Oprócz tego wszyscy zdrowi😄. Serio, jeżeli dziecko w drodze, a ty planujesz zmianę auta, idź w coś powyżej 450 litrów.

    Po drugie – rozkład dnia. Tu nie ma za bardzo powodów do narzekań, bo Staś na tym wyjeździe bije rekordy fajności, śpi bardzo ładnie, marudek włącza mu się zdecydowanie rzadziej, niż w domu, a przez pierwsze dwa dni ani razu! Tylko wiadomo – to małe dziecko ustawia rytm dnia, więc nie ma co szaleć z planami na program kulturalno-rozrywkowy, a należy się cieszyć z tego, co uda się zrobić. Kolacja w knajpce zjedzona na spokojnie, czy dwugodzinny spacer po promenadzie (a ta w Piranie/Portroroż jest mega!) to od teraz wasza ulubiona rozrywka. Chociaż ja wczoraj wsadziłem go w nosidło Kavka, wziąłem Kindle’a w łapki i pognałem na plażę, po drodze uśpiwszy Stasia. W Słowenii nosidła chyba nie są zbyt popularne, bo wzbudziliśmy niezłe zainteresowanie, ale kilkadziesiąt stron przeczytałem, co mnie mega ucieszyło. Serio, dziecko uczy radości z małych rzeczy.

    Po trzecie – zakwaterowanie. W tym roku poszliśmy w pełni wyposażony mały apartament w ścisłym centrum historycznej części Piranu i to był zdecydowanie dobry call pod wieloma względami. Będą wam potrzebne akcesoria do zrobienia dziecku jedzenia, przewinięcia, wykąpania, awaryjnej przepierki, etc. Nawet w niezłym klasycznym hotelu z wieloma rzeczami byłoby ciężko. 

    Po czwarte – tona rzeczy przy wyjściu na plażę. W zasadzie przy każdym wyjściu. Skończyło się wychodzenie, które polegało na założeniu japonek i wzięciu ręcznika… Namiot plażowy, żeby dziecko osłonić od słońca, koc piknikowy, żeby miał miękko, bidon, spray z SPF, chustka na głowę, tetrowa pieluszka, bambusowa pieluszka, chrupki kukurydziane, gryzaki, wózek, milion zabawek… No po prostu cała wyprawa. A jutro bierzemy jeszcze dmuchany basenik z daszkiem i po drodze trzeba będzie dokupić wiaderko 🤦🏼‍♂️

    Mimo tych zmienionych warunków wciąż jest super! Zupełnie inaczej, ale nie spodziewaliśmy się „powrotu do normalności”. Nowa normalność też jest OK!👍🏼

    Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie. 

    Nie zapomnij udostępnić tego wpisu, a jeżeli na Twoim profilu wywiąże się ciekawa dyskusja pod postem z linkiem do bloga Tata Łukasz, to koniecznie prześlij mi screen na Instagramie – shoutout w Instastory gwarantowany!  Czytaj dalej

    Wakacje ze Stasiem – Słowenia – PART ONE

    DOJECHALIŚMY! Jesteśmy w Piranie, czyli tu:

    To już nasz drugi raz tutaj. Poprzednio byliśmy sami z Mają dwa lata temu. W tym roku przyjazd tu z siedmiomiesięcznym Stasiem to już kompletnie inna bajka. Ale w dalszym ciągu bajka😃. Poniżej nasza trasa tutaj, jechaliśmy z Warszawy:

    Cała trasa zajęła nam dwa dni – wyjechaliśmy z domu w piątek wieczorem, dojechaliśmy z prawie cały czas śpiącym po drodze maluchem aż do Ołomuńca w Czechach o 1 w nocy. Tam zrobiliśmy nocleg w Hotelu Hesperia przy samej trasie (hotel typowo „przytrasowy”; czysto i przyzwoite śniadanie, luksusów zero) i chwilę po 11 wyjechaliśmy dalej. Stasiowi ten pitstop bardzo się spodobał…

    Dość często robiliśmy przerwy, w zasadzie za każdym razem jak młody wykazywał oznaki zniecierpliwienia lub głodu, czyli w praktyce co około 2h. Dwa postoje były trochę dłuższe, żeby Staś mógł się rozprostować i poszaleć na kocu piknikowym, a my zjeść😀. W ten sposób znowu większość drogi przespał. Maja musiała się przesiąść do niego do tyłu żeby zabawiać i/lub śpiewać tylko dwa razy po godzince. To super wynik jak na dziewięciogodzinną podróż. Staś jechał w foteliku typu RWF (tyłem do kierunku jazdy) na tylnej kanapie samochodu – tak jest najbezpieczniej dla dziecka. Będziemy chcieli, żeby podróżował tak jak najdłużej, nawet pomimo tego, że przodem do kierunku jazdy pewnie bardziej by mu się podobało (=mniej by marudził). Dlaczego? Hmmm, chyba o fotelikach i jeździe autem z dzieckiem przygotuję oddzielny wpis, bo dużo do opowiadania😀.

    Wracając do podróży, do jej kosztów przy planowaniu wakacji nie zapomnijcie wliczyć winietek: Czechy (310 koron, czyli jakieś 55zł za 10 dni), Austria (9 euro za 10 dni) i Słowenia (tygodniowa za 15 euro albo miesięczna za 30 euro). Kompletnie nie ma sensu zamawiać winietek przez pośredników z dostawą do Polski, bo są wtedy wielokrotnie droższe, a bez problemu można je kupić na pierwszej stacji benzynowej przy autostradzie po wjeździe do danego kraju. Winiety austriackie można kupić elektronicznie wcześniej, jednak trzeba pamiętać, że ważności nabierają dopiero po 18 dniach od zakupu (żeby nie można było ich zwrócić po przejechaniu kraju😃.

    Niestety, Jeep skopał sprawę i nie odebrałem nowego samochodu przed wyjazdem. Przesunęli mi termin odbioru dopiero na koniec czerwca, więc ratowaliśmy się pożyczeniem Seata Leon od rodziców Mai. Spakowaliśmy się na styk, a i tak przyjechaliśmy tu dość „na alpejsko”, czyli my z jedną walizką, a Staś z całym dobytkiem😀. Autko spisało się nieźle, chociaż to 1.4 TSi, więc prędkość przelotowa to max. 145km/h, bo powyżej robiło się mega głośno. A szkoda, bo było sporo miejsc, gdzie moglibyśmy jechać i 160km/h. Brak tempomatu i moją odrętwiałą nogę opiszę chyba w oddzielnym wpisie…😫.

    Podsumowując: jesteśmy, Staś za trasę dostaje od Taty mocne 9/10, dwie noce w podróży – pierwsza tutaj i wcześniej jedna w trasie – to też jakaś bajka, więc na razie idźcie się przejść i zastanowić nad życiem wy wszyscy, którzy twierdzicie, że z małym dzieckiem nie ma życia, a najdalsza podróż to dwie Biedronki dalej. Dzieci to normalni ludzie, tylko wymagający więcej opieki, ale traktowanie ich, jak wymówki do niekorzystania, choćby w ograniczonym wymiarze, z życia to najprostsza droga do zachwiania równowagi życiowej. My name is Tata Łukasz and I endorse this message😂. 

    Kolejny wpis jutro lub pojutrze będzie już bardziej wakacyjny, właśnie wychodzimy pokazać Stasiowi morze, trochę go w nim pochlapać i przejść się na dłuższy spacer. Wczorajsza kolacja mega nas zachęciła do zabierania tego małego ciacha z nami wszędzie tam, dokąd zmierzamy!

    Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie. 

    Nie zapomnij udostępnić tego wpisu, a jeżeli na Twoim profilu wywiąże się ciekawa dyskusja pod postem z linkiem do bloga Tata Łukasz, to koniecznie prześlij mi screen na Instagramie – shoutout w Instastory gwarantowany!  Czytaj dalej

    Przygotowania do wyjazdu na pierwsze samochodowe wakacje ze Stasiem (za 14 dni!)

    DISCLAIMER – wpis nie jest sponsorowany, a wszystkie produkty, o których piszę to nasz prywatny zakup. 

    Ten blog miał być blogiem o podróżach z dzieckiem (a w przyszłości z dziećmi😃). Póki co pracowa rzeczywistość trochę ograniczyła moje ambitne plany, ale to, co uda się wykroić na wspólne podróże na pewno wykorzystamy w pełni.

    Za czternaście dni ruszamy w naszą pierwszą samochodową wycieczkę po Europie w trójkę. A ponieważ nie lubimy, jak jest zbyt łatwo, to znaleźliśmy się w sytuacji, w której nie za bardzo mamy czym na tę wycieczkę pojechać😃. Kilka tygodni temu kupiliśmy nowy samochód, ale nie dogadaliśmy się trochę z salonem odnośnie konkretnej daty odbioru i zamiast z tygodniowym zapasem auto odbieramy (mamy odebrać…) mega na styk. Żaden z naszych obecnych samochodów nie nadaje się na dłuższy wyjazd – mój już kilka razy nas zawiódł na średnich trasach, głównie podczas powrotu z lutowego wypadu na narty (nie kupujcie Fiatów), a samochód Mai jest zdecydowanie za mały. W rezerwie mamy jeszcze Seata dziadków, który jest idealny poza tym, że to ręczna skrzynia, a my oboje z tą dziwną konstrukcją jesteśmy trochę średnio zaprzyjaźnieni.

    Najważniejsze pytanie – jaki samochód kupiłem?😃 Na poważnie rozważaliśmy kilka modeli – Seat Arona, VW T-Roc i Skodę Karoq. Skoda nie bardzo podobała się Mai, T-Roc z automatyczną skrzynią byłby do odbioru za rok, a Seat do ostatniej chwili był liderem rankingu, a w zasadzie do momentu, kiedy nie weszliśmy „na minutę” do salonu Jeepa. Wyszliśmy z decyzją o kupieniu samochodu, który chciałem mieć od zawsze – Jeep Renegade😃. Zobaczymy, jak nam się spisze, na pewno będzie o nim osobny wpis zaraz po dojechaniu na miejsce.

    Jedziemy do naszego sprawdzonego miejsca – kawałka wybrzeża, gdzie Słowenia ma dostęp do Adriatyku. Poprzednim razem mieszkaliśmy w miejscowości Portoroż, tym razem zatrzymujemy się w rewelacyjnym historycznym Piranie:

    Z wyjazdu na pewno będzie tysiąc zdjęć na Insta i na FB, a w tym wpisie chciałbym podsumować dotychczasowe przygotowania.

    Co nam nie wyszło? 

  • Rezerwacja😢 Zarezerwowałem fantastyczny apartament w centrum Piranu przez booking.com. Niestety, pomimo informacji, że płatność zostanie uregulowana na miejscu, z karty, którą zabezpieczyłem rezerwację została pobrana cała należność – prawie 600 euro, po fatalnym przeliczniku beznadziejnego CitiBanku, w którym mam kartę kredytową. Na różnicy kursowej straciliśmy prawie 15%. Rada Taty Łukasza😃: uważajcie na przy rezerwacji na Bookingu. Ja rezerwuję tam bardzo często, a i tak dałem się złapać… Booking niestety odmówił zwrotu na kartę i obciążenia innej (w euro). Ech…😢 Po latach współpracy chyba się przeniesiemy na Trivago… 
  • Kupno samochodu… Pewnie się uda odebrać Jeepa przed wyjazdem, ale nauczka na przyszłość: ustalcie w salonie, który to dokładnie „23 tydzień roku”, bo różnie można to interpretować😃. W tym miejscu propsy dla salonu Edmark w Warszawie i dla prowadzących stronę Jeep Polska na fejsie, bo naprawdę robią wszystko, żeby mi to auto priorytetowo ściągnąć na czas do Wawy.
  • Czytaj dalej

    Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej

    The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

    Close