Czy nie dbamy o swoje dzieci za bardzo?

Dostałem ostatnio od Mai mem z grupy dla mam Mamy Mamom (mega dzięki za inspirację) z porównaniem tego – oczywiście nie do końca na serio – jak się wychowuje dzieci w 2019, a jak to wyglądało w 1982. Wygląda to tak:

No dobra, perspektywy mam nie znam, bo to grupa nie dla facetów, ale pomyślałem sobie, że z mojego punktu widzenia jest mniej więcej tak: Czytaj dalej

Odłóż ten telefon.

Czy masz czasem wrażenie, że brakuje ci czasu dosłownie na wszystko? Bo ja mam. Moje poranki to czterdzieści pięć minut dojazdu do pracy, osiem godzin w centrum Warszawy i prawie godzina powrotu do domu. Do tego milion rzeczy, których wymaga nasze niemałe mieszkanie, moja na nowo odkryta pasja do gotowania, comiesięczna seria rachunków, o zapłaceniu których trzeba pamiętać, częste sprzątanie mieszkania, bo moja alergia na roztocza… Lista prawie bez końca. Dzisiaj chcę napisać o tym, że są rzeczy, z których można zrezygnować, żeby zyskać czas na to, co jest naprawdę ważne. O tym, że czasem opłaca się zwolnić, przestać scrollować, klikać, kupować i komentować, żeby mieć czas na czerpanie radości z życia. Czytaj dalej

Rzeczy, które robiliśmy w ciąży chociaż (podobno) nie powinniśmy

Zajrzałem do statystyk bloga i odkryłem, że tag „ciąża” jest zdecydowanie najpopularniejszy. Blog jest dla was, więc inspiracja, żeby napisać coś o ciąży pojawiła się od razu!

News o pierwszej ciąży to z reguły dość spory szok – niezależnie od tego, czy jest ona wyczekiwana i wystarana, czy też jest klasyczną wpadką. W głowie pojawia się milion pytań potęgowanych przez tradycyjne podejście społeczne do tego stanu. Wiadomo — ustąp miejsca kobiecie w ciąży, kolejka z pierwszeństwem dla kobiet w ciąży i tym podobne udogodnienia stworzyły w umyśle kogoś, kto przez ciążę jeszcze nie przechodził wrażenie, że te dziewięć miesięcy wiąże się z kompletnym brak możliwości prowadzenia w miarę „normalnego” życia.

Jasne jest, że każda ciąża jest inna, a w przypadku tych zagrożonych stała opieka lekarza i stosowanie się do wszystkich zaleceń jest niezbędna. Tym niemniej u większości kobiet zajście w ciążę niekoniecznie oznacza całkowite pożegnanie się z dotychczasowym stylem życia. Na to czas przyjdzie dopiero od chwili porodu…

Jeżeli to wasze pierwsze dziecko, to dobra rada z autopsji – wykorzystajcie te dziewięć miesięcy na godne pożegnanie się z tym, co definiowało wasze życie do tej pory. Zrozumcie i przegadajcie swoje oczekiwania. Na odwrót już zdecydowanie za późno, ale planning is everything i dobre przygotowanie swojego życia na konieczność skupienia się na dziecku może całkiem nieźle zmiękczyć szok związany z tym, co zaraz nadejdzie.

PODRÓŻE

Jeżeli czegoś żałuję, to tego, że w czasie ciąży podróżowaliśmy tak mało… Byliśmy na super wakacjach w Grecji, które sami od początku do końca zaplanowaliśmy logistycznie – żadne tam all inclusive, ale oprócz tego ograniczyliśmy się do weekendowych wypadów po Polsce. Teraz, kiedy jesteśmy w trójkę, też podróżujemy – Staś pierwszy lot samolotem zaliczył w czwartym miesiącu swojego życia, ale logistyka takiego wyjazdu i ograniczenia są po prostu potężne w porównaniu z wypadem we dwoje. Maja świetnie znosiła podróże samolotem i samochodem w zasadzie przez całą ciążę. Zwracaliśmy jedynie większą uwagę na czystość miejsca, w którym mieliśmy zamiar nocować. Bardzo żałuję, że nie zaliczyliśmy we dwójkę np. Gruzji. Następna okazja na wspólny wypad na plaże Batumi będzie dopiero za kilka lat.

PRACA

Tutaj oczywiście sytuacja zależy głównie od charakteru pracy oraz przebiegu ciąży i każdorazowo decyduje lekarz, ale w sytuacji, nazwijmy to, uśrednionej – ciąża przebiega prawidłowo, a przyszła mama pracuje przy biurku i nawet trochę lubi swoją pracę, stoję na stanowisku, że nie ma sensu uciekać na L4 jak tylko na teście ciążowym pojawi się drugi pasek. Po pierwsze siedzenie w domu jest nudne. Sam pracowałem jako freelancer przy biurku obok swojego łóżka przez ponad 5 lat i po kilku miesiącach miałem już dość. A nuda w ciąży jest niewskazana. Tym bardziej nuda w samotności. Po drugie, prawie dwuletnia przerwa w pracy zawodowej potrafi być zabójcza dla wielu karier. Nowe trendy w branży, projekty, nowi ludzie w pracy… Naprawdę, lepiej odrobinę zwolnić, wsłuchiwać się bezustannie w swoje ciało, ale nie rezygnować całkowicie z siebie – na to naprawdę będzie czas już niedługo. Maja pracowała bodajże do końca 7 miesiąca i gdybyśmy cofnęli czas, zrobilibyśmy pewnie jeszcze raz tak samo.

KONCERTY

Tego nie sprawdziliśmy na zbyt dużej próbie, ale na tych eventach, koncertach, czy festiwalach, na których byliśmy w czasie ciąży Mai nawet przez chwilę nie żałowaliśmy, że zdecydowaliśmy się je odwiedzić! Jasne, BHP przy festiwalowaniu w ciąży ma zaostrzony rygor, ale i infrastruktura, na przykład na takim Kraków Music Festival, potrafi być niezmiernie przyjazna kobietom w ciąży – oddzielne wejścia, specjalny podest z super widocznością na scenę i z krzesłami do wykorzystania…

(niestety – pogodę mieliśmy fatalną!)

Jasne jest, że z widocznym brzuchem, albo nawet z samą świadomością ciąży nikt mądry nie pobiegłby pod scenę bawić się z tłumem, ale przy zachowaniu rozszerzonych środków bezpieczeństwa nie ma powodu, żeby będąc w zdrowej i niezagrożonej ciąży rezygnować z chodzenia na koncerty.

Hmm… o czym jeszcze zapomniałem?🤔 Daj znać w komentarzu poniżej! ⬇️

Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie.

Nie zapomnij udostępnić tego wpisu, a jeżeli na Twoim profilu wywiąże się ciekawa dyskusja pod postem z linkiem do bloga Tata Łukasz, to koniecznie prześlij mi screen na Instagramie – shoutout w Instastory gwarantowany! Czytaj dalej

10 miesięcy tacierzyństwa – totalna (r)ewolucja

Staś ma już prawie 10 miesięcy. Nie mam pojęcia, kiedy to zleciało, serio. Od 10 miesięcy śpię inaczej, myślę inaczej i mam kompletnie poprzestawiane priorytety w życiu. Przez te 10 miesięcy wykańczaliśmy nowe mieszkanie (kompletnie zasypując je rzeczami Stasia i dla Stasia), zmieniliśmy jeden samochód, byliśmy w Paryżu, na road tripie po pięciu krajach, na nartach w Beskidach i tysiąc razy na weekend u dziadków.

Przez te 10 miesięcy zdążyłem założyć tego bloga, przenieść go z Blogspota na WordPress, założyć konto na Insta i wrzucić ponad 50 zdjęć, założyć blogowego fanpage’a na fejsie i kompletnie go olać, bo tak szczerze,to zupełnie nie mam na niego pomysłu…

Przez 10 miesięcy byliśmy z Mają półanonimowymi bohaterami strasznie kiepskiego reportażu na Onecie o małżeństwach z Tindera, ja napisałem felieton o bliskości do kwartalnika parentingowego, który został fajnie przyjęty w redakcji, może kiedyś się ukaże (podobno w październiku!).

Odkryłem grupy i fora matkowe i ojcowe. Uciekłem stamtąd, zanim zdążyłem cokolwiek napisać. Sorry, ale mam trochę inne spojrzenie na ojcostwo, niż ludzie, którzy tam siedzą.

Przez 10 miesięcy nauczyłem się przewijać, usypiać, karmić bez rozmazywania jedzenia wszędzie wokół (serio, umiem to!), nosić, bujać, tulić, szukać smoczka (czasami z powodzeniem!), zapinać dziecko w foteliku, a fotelik w samochodzie, wiem wszystko o pieluszkach, mleku modyfikowanym, oliwkach, biegunce wirusowej, bilirubinie, ząbkowaniu, skokach rozwojowych, 14 różnych znaczeniach bababababa w zależności od intonacji. Spotify sugeruje mi już wyłącznie playlisty z dźwiękiem morskich fal i wodospadów. No, czasami e-booki dla dzieci.

Zacząłem wolniej jeździć samochodem (nieważne, czy ze Staniem w środku, czy bez). Zainteresowałem się stopami procentowymi, lokatami, ubezpieczeniem na życie i na wypadek niezdolności do pracy. Założyliśmy Stasiowi konto oszczędnościowe.

A propos hajsu – doszedłem do wniosku, że nie ma już niczego, co chciałbym sobie kupić dla poprawienia nastroju, albo z czystej chęci posiadania. Odkładanie pieniędzy dla Stasia sprawia mi milion razy większą radochę, niż ich wydawanie.

Nie uciekł nam żaden kot!

Od 10 miesięcy nie byłem z kumplami na browarze (w zasadzie z kumplami „widzę się” już tylko przez internet). W barze byłem kilka razy, ale to tylko na wyjazdach służbowych. Po pracy do domu wracam, jak przyciągany przez wielki magnes, a najlepiej odpoczywam leżąc na macie u Stasia w pokoju i opowiadając mu o rzeczach, których na razie i tak nie czai.

Dbam o siebie, jak jasna cholera. CrossFit pięć razy w tygodniu, cukier ograniczyłem do minimum, mięsa nie tykam, ryby jem dwa razy dziennie. Jest mi z tym fantastycznie, przychodzi mi to naprawdę zaskakująco naturalnie. Moje wnuki będą mieć super dziadka, który będzie z nimi szalał na nartach, rowerze i basenie.

Byłem w kinie dwa razy, obydwa w ciągu ostatniego miesiąca. Żyjemy jak w dżungli, bez telewizora i bez broadbandu, więc przeczytałem mega dużo książek (żadnej poradnikowej o dzieciach, ale dwie o dzieciach po prostu) i nie zmarnowałem tysiąca godzin na oglądaniu re-runów HIMYM, albo Friendsów na Comedy Central.

Byliśmy na kolacji/lunchu we dwójkę jakieś pięć razy; przed Stasiem to była nasza średnia z dwóch tygodni. Jak się nie ma dziadków pod ręką, to podobno jest i tak niezły wynik. Po dwóch latach małżeństwa mam ochotę na kolejne pięćdziesiąt i jeszcze trochę dzieci. Prototyp wyszedł nam całkiem całkiem…

Uczę się ogarniać nas w trudniejszych chwilach. Nie obrażać się za jakieś głupoty. Nie stawiać się na pierwszym miejscu. Oduczyć się postaw roszczeniowych. Czerpać inspirację i spokój z tego, że to już jest na zawsze.

Maja za moment wraca do pracy. Może i powinienem być tym przerażony, ale ja jestem mega dumny. Znaleźliśmy nianię, i to za drugim podejściem. Mam przeczucie, że to na dłużej i że ten układ zadziała.

Przeszliśmy przez wszystkie fazy doła i euforii związanej z cyklem spania (a raczej niespania) Stasia – „ojej, jak on ładnie śpi”, „spał trzy godziny, ale super”, „spał tylko trzy godziny, zaraz zwariuję”, „zasnął w swoim łóżeczku, teraz już na pewno będzie tam spał co noc”, „nie zasypia nawet, jak go noszę”, „dlaczego on jeszcze śpi?!”, „dlaczego on już nie śpi?!”. Wszystko było. A przede mną jeszcze więcej.

Jestem tatą! Ale super.

Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie. Czytaj dalej

Krótka instrukcja usypiania dzieci dla początkujących ojców

Instagramie – przemówiłeś!😄

Bardzo przydałby mi się taki artykuł jeszcze kilka miesięcy temu… Cóż, tych kilka miesięcy później jestem ZNACZNIE bogatszy o doświadczenia w usypianiu mojego dziewięciomiesięcznego Stasia.

Wiadomka – każde dziecko jest totalnie inne. Jedne śpią pięknie prawie każdej nocy, i to bez konieczności stosowania sztuczek takich, jak opisane poniżej, a na inne, te przeciwnego bieguna, nie działa po prostu nic. Nasze przejścia ze Stasiem pokazały, że tak naprawdę dziecko śpi tylko wtedy, kiedy chce. A samo sztuczne usypianie do spania na pewno go nie zmusi, może co najwyżej mu trochę w tym pomóc.

Od razu disclaimer – poradnik jest dla ojców, więc pomijam sposoby dla nas niedostępne, na przykład karmienie piersią😌.

BUJANIE I NOSZENIE

Sposoby absolutnie podstawowe i, w różnych wariantach, stosowane od zawsze. W trakcie ciąży dziecko śpi w dzień, bo właśnie wtedy mama się rusza powodując lekkie bujanie, a czas aktywności to noc, kiedy bujania nie ma. Chyba ciężko się od tego odzwyczaić, ale dzięki temu możemy w miarę łatwy sposób pomóc naszemu dziecku zasnąć.

Zdaniem niektórych ojcowie bujają lepiej (no ba!), bo dziecko nie czuje bliskości pokarmu i nie rozbudza się chcąc jeść. U nas faktycznie tak jest – po kilkunastominutowej awanturze przy mamie Staś potrafi zasnąć mi na rękach po kilkudziesięciu sekundach. Wiadomo jednak, że

U nas najlepiej działa odkładanie Stasia tak, żeby leżał na brzuchu, smoczek w pyniu i przez 2-3 minuty bardzo lekko bujam nim trzymając go za tyłek.

Są jednak przypadki skrajne – nas los oszczędził kolkowo, ale opowieści moich znajomych potrafią być lekko przerażające. Małe dzieci ogólnie nieźle śpią w samochodzie podczas jazdy (działa combo bujanie + szum), więc na bardzo źle śpiące maluchy, zwłaszcza w pierwszych miesiącach życia w połączeniu z kolką albo z ząbkowaniem, czasem działa jedynie tzw. POM, czyli Powolny Objazd Miasta. Kilkugodzinna wycieczka jednego z rodziców po okolicy z dzieckiem w foteliku na tylnym siedzeniu jest czasami jedynym sposobem na to, żeby drugie z rodziców mogło się przez kilka godzin przespać.

Jest też sposób, którego my nie praktykowaliśmy, ale podobno na niektóre egzemplarze działa – delikatne skakanie siedząc z dzieckiem na piłce gimnastycznej. Uspokajająco działa ruch góra-dół, więc można też robić przysiady😃.

skuteczność: 9/10

SZUM

Czyli white noise imitujący to, co otoczone przez płyny dziecko słyszało w brzuchu mamy od momentu, kiedy zaczęło słyszeć, aż do samego porodu. Wariantów jest wiele – suszarka (u nas nigdy nie działała, ale w wielu przypadkach, w tym naszych znajomych, podobno świetnie się sprawdza), pralka (Staś uwielbia patrzeć na robiące się pranie, kiedyś tak usnął w jakieś totalnie dziwnej pozycji leżąc mi na brzuchu), SzuMiś (wybebeszyliśmy biedaka i lecimy teraz na samym głośniczku), wieloryb (miał swój dobry moment ze Stasiem, potem kompletnie przestał go ruszać, teraz znów się zaprzyjaźnili), a na koniec nasz największy hit – czyli playlisty Spotify! Bierzemy wszystko, co ma w sobie wyrażenie ocean waves – ja się nawet nie podejmuję usypiania młodego bez fal w tle. Poniżej dwie nasze ulubione (=najbardziej skuteczne) playlisty:

Skuteczność: od 3/10 (suszarka) do 9/10 (playlisty na Spotify)

LAWENDA

My w momentach najgorszych kryzysów sięgnęliśmy również po olejek lawendowy. Skraplaliśmy kilkoma kroplami łóżeczko Stasia i okolice – naprawdę kilkoma, łatwo przesadzić, a te olejki są mega skoncentrowane – i z lekkim rozczarowaniem odnotowaliśmy brak spektakularnego efektu…🙄 Poprawa była lekko zauważalna, ale bez cudów, a tym samym…

skuteczność: 2/10

KARMIENIE BUTELKĄ + SMOCZEK 

Tu przypomina mi się historia mojego pierwszego wieczoru ze Stasiem, kiedy miałem go uśpić. Staramy się nie podawać mu mleka modyfikowanego, ale tego wieczoru za bardzo nie miałem wyjścia. Coś lekko pokręciłem z ilością wody i Staś dostał 4 łyżeczki na 100ml, zamiast na 150ml… Czyli dostał budyń. Zjadł prawie całą setkę, a spał po niej ponad sześć godzin, co na ten czas było chyba rekordem. Nie próbujcie tego w domu, ale faktem jest, że z butelką (z dobrymi proporcjami w środku) usypia się rewelacyjnie. Staś zasypia prawie zawsze w trakcie, delikatnie wyjmuję butelkę z pynia, zamieniam ją szybko na smoczek i mamy piękne spanie!😎

skuteczność: 8/10

Dodatkowo jest kilka rzeczy, z którymi możesz poeksperymentować i poobserwować, które z nich mają jakiś wymierny wpływ na jakość snu twojego dziecka. Podstawowa sprawa to dostosowanie warunków w sypialni. Po pierwsze – im ciemniej, tym lepiej. Sprzyja to wytwarzaniu melatoniny, a świecenie dziecku telefonem po oczach (sobie zresztą też) tę melatoninę zabija. Dzieci reagują też różnie na temperaturę otoczenia – niektóre wolą, kiedy jest trochę chłodniej, więc można popróbować z różnymi konfiguracjami okrycia.

Jeżeli twoje dziecko mimo wszystko ma kłopoty ze snem, to zastanów się nad sprawdzeniem poziomu żelaza w jego krwi – anemia negatywnie wpływa na jakość snu. Na poziom melatoniny wpływa też poziom kwasu DHA. Ciekawy artykuł na ten temat znajdziesz tutaj.

Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie.  Czytaj dalej

Podział obowiązków w rodzinie z perspektywy faceta, czyli JAK JA MAM Z NIM ROZMAWIAĆ?

Jeżeli to nie jest pierwszy wpis na tym blogu, który czytasz, to pewnie wiesz, że dość często wspominam o tym, że DZIECKO ZMIENIA WSZYSTKO. Układ w związku, sprawy finansowe, zarządzanie czasem, plany wyjazdowe, seks (o czym przeczytasz TUTAJ)

Moja perspektywa jest lekko ograniczona – jesteśmy rodziną 2+1. W rodzinach wielodzietnych wygląda to pewnie bardzo inaczej, ale ponieważ większość z was jest albo rodzicami od niedawna, albo macie dzieci dopiero w planach, to postaram skupić się na tym, jak ogarnąć sam proces zmian w kwestii obowiązków rodzinno-domowych, a nie jak zmenedżować stado głodnych i głośnych maluchów w wieku 0-9. O tym będzie oddzielny wpis…za kilka lat😃.

To nie będzie opowieść o tym, gdzie znaleźć przepis na 10 superszybkich i łatwych obiadków jednogarnkowych, które robią się w zasadzie same, a ty możesz wtedy obejrzeć meczyk, ani o tym, jak się włącza pralkę i czym różni się od zmywarki.

Chcę, żebyś zrozumiał, czym tak naprawdę jest pomoc w sytuacji, kiedy niedawno zostałeś tatą i po kilkunastominutowym szaleństwie dziewięć miesięcy temu przyszła pora na to, żebyś wziął się za zapewnienie swojemu dziecku i jego matce bezpieczeństwa i wygody.

Warunek wstępny to uświadomienie sobie, że od teraz odpowiadasz za życie człowieka, który bez twojej ciągłej po mocy po prostu nie przeżyje. Natura wyposażyła nas tak, że chyba jako jedyny gatunek pozostajemy totalnie zależni od rodziców przez długie lata (pamiętasz TEGO gościa?😃), i bez ich pomocy po prostu umarlibyśmy z głodu. Nie musimy, jak na przykład małe antylopy, uciekać przed drapieżnikami, więc nasze dzieci nie mają potrzeby posiadania umiejętności biegania już po kilku dniach przyjściu na świat. Prowadzimy bardzo statyczny tryb życia. Mądra ewolucja, dając wiele w zamian, nie dała naszym dzieciom samodzielności. A do tego dochodzi cywilizacja – w dzisiejszych czasach do przeżycia potrzebujemy umiejętności, które stworzyliśmy sztucznie — musimy nauczyć jazdy na rowerze, prowadzenia samochodu, włączania światła, czy nawet wiązania sznurówek.

Jest was w tym nowym układzie (co najmniej) troje, a Ty, tato, powinieneś być najbardziej odpowiedzialną i aktywną jego częścią. My, ojcowie, mamy poczucie, często złudne, że pomagamy bardzo, albo że przecież my pracujemy, więc po pracy już nic nie musimy. Czasami jednak nie rozumiemy niczego i dajemy temu wyraz w bardzo słabym stylu; mój ulubiony tekst to chyba od usypiania dziecka jest matka🙄.

Sporo kłótni i nieporozumień w tym nowym układzie bierze się z fatalnej komunikacji między rodzicami, a czasem nawet z zupełnego jej braku. Ona jest zbyt zmęczona, żeby tłumaczyć mu swoje podstawowe potrzeby, a u niego instynkt tacierzyński dopiero się rozkręca i zwyczajnie nie do końca jeszcze czai, co się tu dzieje…🤔. Dodajmy do tego koktajl hormonów i oto gotowa recepta na kryzys w związku akurat wtedy, kiedy najbardziej potrzebujecie siebie nawzajem.

Przejdźmy do najważniejszego – trzech podstawowych rzeczy, które możesz zrobić, a właściwie zrozumieć, żeby podział obowiązków w waszej rodzinie nie był źródłem frustracji i kłótni:

POMAGAJ NIE TYLKO ROBIĄC, ALE TEŻ MYŚLĄC

Jeżeli nauczyłem się czegoś o byciu rodzicem przez ostatnie prawie dziesięć miesięcy, to jedną z tych rzeczy było właśnie to, że ogarnianie logistyki jest dla mam znacznie więcej warte, niż pranie, prasowanie pieluch, robienie zakupów, czy wyjmowanie rzeczy ze zmywarki.

Każde wyjście poza dom to skomplikowana operacja, zwłaszcza na samym początku (a najgorzej jest w zimie!) trzeba zabrać ze sobą stos „detali”, których akurat tam, dokąd się wybieracie, może nie być. Pieluszki, chusteczki, krem po przewijaniu, krem do twarzy, wyparzone smoczki, wyparzona butelka, cieplejsza kurtka (jak akurat będzie zimniej, niż myśleliście), cieńsza kurtka (brawo! jak okaże się być cieplej)… Lista jest długa. Pomożesz zdecydowanie bardziej ogarniając te wszystkie „detale” tak, żeby ona mogła ubrać dziecko i ogarnąć sama siebie.

I dalej – kiedy trzeba pojechać do lekarza, jakie szczepienia robimy w przyszłym miesiącu, kiedy zabierają śmieci segregowane, a kiedy biodegradowalne, czy nie trzeba kupić mleka i tabletek do zmywarki, czy są jeszcze czyste ręczniki dla dziecka… Serio, jeżeli masz w sobie gen ogarniacza, to będziesz mieć z górki. A jeżeli nie, to zacznij szybko pracować nad wyrabianiem sobie takich nawyków. I nie wymagaj, od teraz przez parę miesięcy, albo i lat, jesteś zdany na siebie i brak ciepłego obiadku na stole po przyjściu z pracy to nic, co może pokonać takiego ubersamca, jak Ty.

PS Naucz się gotować — to naprawdę fajna umiejętność.

POMAGAJ BEZ PYTANIA

Mój ulubiony tekst (mojego autorstwa) przez pierwsze tygodnie po przyjściu na świat Stasia to ale przecież nic nie mówiłaś…

Przez pierwsze miesiące będziecie oboje wykończeni w zasadzie non stop. I to wykończeni tak, że wzajemne pretensje i skrajne emocje będą latać w powietrzu gęstymi stadami. Organizm wchodzi wtedy w fazę oszczędzania energii, czyli będę robić tylko to, co uznam za absolutnie konieczne dla przeżycia. Jak nie wołają, to zwijam się w kulkę pod kocem i udaję, że mnie nie ma.

Tylko jak ty siedzisz pod tym kocem, to twoje dziecko ktoś musi w tym czasie nakarmić, przewinąć i zadbać o jego rozwój. Doskonale rozumiem męski punkt widzenia – co ja mam z tą bezkontaktowym stworzeniem zrobić?! – chyba każdy z nas, facetów, pomyślał tak czasami o swoim dziecku… Przecież jest za małe na rower, piłkę, czy basen… To co ja tu będę robił, wracam pod swój koc. 

Podstawowym błędem jest wmawianie sobie, że przecież ja tyle robię… Otóż nie – dziecko to dziecko – zawsze można zrobić przy nim więcej. Ja widzę to co prawda dopiero od niedawna, od kiedy ze Stasiem mogę sobie pogadać (powiedzmy…), pośmiać się, pograć w piłkę (ja rzucam, on patrzy na piłkę😉), ale wyszedłem od tego, żeby nie być przekonanym o swojej cudowności i nie myśleć o sobie, jako o zbawicielu, który jednym przewinięciem zmienia świat (jej) na lepsze. Tak po prostu nie jest… Rozejrzyj się i zauważ, ile jeszcze jest do zrobienia i zacznij to robić. Uwierz – twoje dziecko czuje, kiedy zachowujesz się, jak prawdziwy facet i ojciec.

POMOC TO NIE BITCOIN

Nie ma chyba łatwiejszego zapalnika rozpoczynającego wybuchową kłótnię, niż ale przecież go przewinąłem/nakarmiłem/umyłem ci te cholerna smoczki, co ty jeszcze ode mnie chcesz?! Jeżeli było coś jeszcze, czego nauczyłem się przez pierwsze miesiące po przyjściu na świat Stasia, to było to proste nie prowadź statystyk. Po pierwsze – przegrasz. Żebyś nie wiem, jak się starał, a uwierz – ja staram się BARDZO – nasz dom chyba nigdy nie wyglądał, jak typowy dom młodej rodziny, gdzie zabawki leżą w lodówce, a jedzenie na podłodze, to i tak ona robi więcej. Jeżeli ja budzę się w nocy tylko cztery razy i noszę Stasia tylko raz i to przez marne piętnaście minut, to Maja budzi się razy osiem i za każdym razem go karmi, a na przez pierwsze tygodnie jeszcze przewija… I do tego robi to wszystko na tyle cicho, żebym się nie obudził. Jeżeli muszę się przebić przez korki, żeby dojechać do tej ciężkiej pracy, w której, wiadomix, same problemy i całe życie pod górkę, a jeszcze trzeba się poprzebijać przez Wisłostradę, żeby do tego domu wrócić, to i tak Maja przez dziesięć godzin mojej nieobecności miała ciężej, a do tego u niej margines błędu przy opiece nad dopiero co urodzonym maluchem był przez te dziesięć godzin w zasadzie zerowy . Śmiem przypuszczać, że dokładnie tak samo jest w każdem młodej rodzinie.

A zatem serio – nie walcz z nią, bo jesteście po tej samej stronie. Macie być teamem, który do mety dojedzie w niezłym stylu i bez większych uszkodzeń, które mogą ten team rozbić. Wychowujecie swoje dziecko razem i razem wygracie, jeżeli wychowacie je dobrze.

Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie. 

Nie zapomnij udostępnić tego wpisu, a jeżeli na Twoim profilu wywiąże się ciekawa dyskusja pod postem z linkiem do bloga Tata Łukasz, to koniecznie prześlij mi screen na Instagramie – shoutout w Instastory gwarantowany!  Czytaj dalej

Tata podróżujący, czyli jak opanować tacierzyństwo (i związek) na odległość?

Cześć! Tęskniliście?😃

Przez ostatnie dwa tygodnie byłem w Stanach na kolejnym dłuższym wyjeździe służbowym. Jak zwykle było bardzo intensywnie – nawet pomimo tego, że obiecałem sobie, że wrzucę chociaż jeden wpis, nie udało się. Przez jet lag przez pierwsze kilka dni wstawałem codziennie o 4-5 rano (na osłodę dostawałem spacery po Waszyngtonie przy wschodzącym słońcu i po pustych ulicach), a jak już przyzwyczaiłem się do nowej strefy czasowej, to zaczęło się robić bardzo intensywnie. Wracałem do hotelu o 17, i już nie miałem sił ani ochoty na nic, poza prysznicem i krótkim spacerem. No i telefonem do domu (o ile wyrobiłem się przed północą…)

Czy tęskniłem za Staniem i za Mają? Jasne, że tak! Nawet te kilka godzin dodatkowego snu, które dostawałem każdej nocy nie wynagradzały mi w zadowalającym stopniu tego, że nie było ich przy mnie.

Myślałem wtedy sporo o miejscu i roli taty w życiu małego dziecka. Niedługo przed moim wylotem Staś zaczął przejawiać oznaki lęku separacyjnego z mamą – płakał, gdy tylko Maja wychodziła z pokoju, a mi było go bardzo ciężko uspokoić nawet podtykając mu pod nos najfajniejsze zabawki, jakie ma. Uspokajał się, jak tylko przytulał się do mamy. Nie jest to najweselszy aspekt w życiu taty, ale jeżeli wiesz, czego się na danym etapie spodziewać, to można sobie z tym całkiem dobrze poradzić. Ja wiem, że mu to minie.

Wracając do roli taty – zawsze chciałem być takim, który po prostu… będzie. Cały czas blisko, ale bez zbytniego wtrącania się i bez bycia nachalnym. Pisałem już, że nie mogę się doczekać, aż trochę przejmę Stasia do męskich rozrywek – rower, CrossFit, kino, etc. Do tego czasu ćwiczę cierpliwość, robię plany na wprowadzanie go w świat prawie dorosłego faceta i staram się być obok zawsze wtedy, gdy jestem potrzebny. Mega lubię tego przystojniaka, jego towarzystwo jest dla mnie totalnie niemęczące.

No dobra, tylko jak być, jak Cię nie ma? Byłem sześć stref czasowych od Stasia i Mai, a do tego najbardziej zawalony grafik miałem właśnie wtedy, gdy oni mieli czas i ochotę, żeby ze mną porozmawiać…😥 Wykrojenie tych nawet dwóch-trzech minut na szybką rozmowę na FaceTime tak, żeby ich nie tylko usłyszeć, ale też zobaczyć, było dla mnie totalnie obowiązkowe! Zwłaszcza, że widziałem, jak fajnie Staś reaguje na mój głos. Uśmiechał się od ucha do ucha jak tylko mnie usłyszał, a gdy wróciłem to zaśmiał się tak głośno, że miałem wrażenie, że w swoim serduszku poczuł, że właśnie wygrał wszystko. A na pewno poczułem tak ja😍… Bycie tatą to jednak totalnie fantastyczna sprawa😀.

Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie. 

Nie zapomnij udostępnić tego wpisu, a jeżeli na Twoim profilu wywiąże się ciekawa dyskusja pod postem z linkiem do bloga Tata Łukasz, to koniecznie prześlij mi screen na Instagramie – shoutout w Instastory gwarantowany!  Czytaj dalej

Dlaczego czasem nam nie wychodzi, czyli tacierzyństwo jako emocjonalny rollercoaster

Dwa dni temu wróciłem do domu trochę wcześniej, żeby Maja  mogła wyjść na kilka godzin do kosmetyczki🙄. Mieliśmy zostać ze Stasiem sami. No… plus jeszcze nasze dwa koty😃. No biggie, pomyślałem, zostawałem z nim często i na długo i te wieczory tata+syn były moimi ulubionymi. Trochę zabawy na macie z tysiącem zabawek dookoła, trochę marudzenia i noszenia na rękach, karmionko i spanko. Przy dobrych wiatrach będę miał godzinę dla siebie. Idealnie❗

Już kilkukrotnie było tak, że kiedy ja byłem w pracy, a z nim w domu została Maja, Staś zaczynał zachowywać się, jak wariat. Przez długie godziny jedyna pozycja, w której nie krzyczał, to pozycja u mamy na rękach. O spaniu, czy spokojnym jedzeniu nie było mowy. Kiedy ja wchodziłem do domu, Staś przechodził cudowną metamorfozę, zaczynał się śmiać na głos, a po kilku minutach spokojnie zasypiał u mnie na klacie. Nie powiem, że nie miałem w tych chwilach poczucia tego, jaki jestem ważny i wszechmogący w swoim tacierzyństwie, no po prostu + 10 do samopoczucia💪. Przyjmowałem to, jako potwierdzenie, że moje dziecko nawet trochę mnie lubi😉.

Tego wieczoru dosłownie kilkadziesiąt sekund po wyjściu Mai z domu Staś się obudził i zaczął prawie dwugodzinny koncert, który nie kończył się nawet w kombinacji noszenie+bujanie. Nie pomagało karmienie, zabawki, muzyka, szum… Totalnie nic. Byłem przerażony. Zacząłem wydzwaniać do Mai, że może coś mu się stało i kiedy wraca… Kompletna beznadzieja i poczucie porażki. Ojcowskie ego szurowało po dnie☹️. Co gorsza (paradoksalnie), Staś przestał płakać i zaczął się śmiać dokładnie w chwili, kiedy Maja po swoim powrocie wzięła go na ręce.

Było mi wtedy naprawdę źle, to było cholernie demotywujące. Cieszyłem się oczywiście, że Staś się uspokoił, ale zacząłem mieć wątpliwości co do tego, czy  jestem dobrym tatą. To nie są przyjemne myśli, ale chyba wszyscy je kiedyś mieliśmy, i niejednokrotnie jeszcze mieć będziemy.

Na szczęście następnego dnia Staś był przy mnie już super-szczęśliwy, roześmiany i bez problemu dał mi się uśpić. Wszystko wróciło do normy.

Pomyślałem wtedy, że w oczekiwaniu na wszystkie nadchodzące bunty muszę dobrze zrozumieć to, co się stało. Staś ma osiem miesięcy – nie zna jeszcze emocji, a raczej nie potrafi ich odróżnić, przemyśleć i nazwać. Jego złość nie była skierowana przeciwko mnie. to był raczej jedyny tool dostępny w jego tool boxie, przy pomocy którego mógł mi coś przekazać. Nie ma też pojęcia, jak radzić sobie z wahaniami emocji, które go często dopadają. Znalazłem dzisiaj fajny artykuł, co prawda o emocjach nastolatków, ale znalazłem w nim kilka zdań, które odniosłem bezpośrednio do siebie – My Kid Hates Me, Is that Normal? Reagowanie emocjami dorosłych (obrażanie się, zniechęcanie, uciekanie od dziecka) na emocje malucha to cholernie powalony pomysł. Kompletny brak kompatybilności pomiędzy tym, co czuje ono, a co czujemy my. Byłem blisko popełnienia tego błędu, ale na szczęście na tyle porządnie przeanalizowałem to, co myślałem, że czuję, że udało mi się do końca zachować tak, jak powinien zachować się tata. Morał: jedyne, co możemy w takich chwilach robić, to kochać nasze dzieci jeszcze bardziej.

Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie. 

Nie zapomnij udostępnić tego wpisu, a jeżeli na Twoim profilu wywiąże się ciekawa dyskusja pod postem z linkiem do bloga Tata Łukasz, to koniecznie prześlij mi screen na Instagramie – shoutout w Instastory gwarantowany!  Czytaj dalej

Nie mamy w domu telewizora! ZWARIOWALIŚMY?!

Kiedy w październiku zeszłego roku wyprowadzaliśmy się z naszego ukochanego mieszkania na Bemowie, a wprowadzaliśmy się do znacznie większego pod Warszawą, podjęliśmy decyzję, że telewizor z nami nie jedzie. Maja była wtedy w dziewiątym miesiącu ciąży, a na nowym osiedlu nie było jeszcze możliwości podłączenia kablówki. Przez kilka dni zastanawiałem się, czy na pewno potrzebuję telewizora do szczęścia, i tak włączałem do tylko rano szykując się do wyjścia do pracy, kiedy Maja jeszcze spała, a wieczorami służył nam wyłącznie jako większy ekran do oglądania seriali na Netflixie.
Jednocześnie w tamtym czasie zastanawiałem się, jakim będę tatą. To był jeden z tych, wcale nierzadkich, momentów w moim życiu, kiedy czytałem, jak szalony. W tamtym okresie potrafiłem pochłaniać dwie książki tygodniowo. Zauważałem po sobie, jak wiele czasu tracę oglądając przypadkowe rzeczy w TV, nie czerpiąc z tego żadnej radochy. W kilku rozmowach ze znajomymi rodzicami pojawiał się wątek czytania swojemu dziecku. Dodatkowo, natrafiałem na artykuły takie, jak ten: https://www.huffingtonpost.com/entry/science-proves-reading-to-kids-changes-their-brains_us_55c26bf4e4b0f1cbf1e38740 – o badaniach udowadniających, że mózg dzieci (zbadano dzieci w wieku od trzech do pięciu lat), którym rodzice czytali na głos zmienia się w stosunku do mózgów dzieci, którym rodzice nie czytali! Dodatkowo, czytanie dzieciom okazało się mieć bardzo pozytywny wpływ na ich zdolności w zakresie przyswajania tekstów, oraz sprawności mowy, oraz ogólnie na ich stan psychoemocjonalny. To jednak nie koniec pozytywnego wpływu czytania na rozwój intelektualny dzieci, bo to przez aktywny kontakt z książką dzieci potęgują swoje zainteresowanie nauką! Tak więc dla wszystkich rodziców chcących wychować młodych naukowców i inżynierów, przyszłych wynalazców i odkrywców – marsz do księgarni! 😃

Dla większości rodziców, główną wymówką, aby nie czytać swojemu dziecku, jest pewnie brak czasu. I chociaż telewizji oglądamy coraz mniej, to

zgodnie z tymi badaniami w USA dorosły spędza prawie 25 godzin tygodniowo (a więc prawie 4 godziny dziennie!) przed włączonym telewizorem! Czytaj dalej

Rodzicielstwo bliskości – część PIERWSZA. Współspanie (łóżko rodzinne) – jak to jest u nas?

Rodzicielstwo bliskości (RB) to bardzo popularna u nas (albo być może tylko u nas blogerów…), ale też do pewnego stopnia kontrowersyjna filozofia rodzicielstwa. Nie chcę słowem „filozofia” nikogo przestraszyć, bo jest to raczej mniej lub bardziej luźny zbiór rekomendacji i zaleceń sprowadzający się, jak to pięknie określiła moja żona, do traktowania dziecka w taki sam sposób, w jaki my sami chcielibyśmy być traktowani.

Kiedy z inspiracji Mai zacząłem wgryzać się w temat RB bardzo się zdziwiłem, jak wiele przeciwstawnych opinii istnieje na ten temat. Dotyczy to zarówno opinii specjalistów – lekarzy czy psychologów, jak i samych rodziców. Temat jest zdecydowanie zbyt obszerny na jeden wpis, dlatego też skupię się na razie na jednej kwestii ściśle związanej z rodzicielstwem bliskości – wspołspaniu.

Co-sleeping, czyli współspanie, a więc spanie rodziców z małym dzieckiem w jednym łóżku to nic nowego. To nie jest żadna hipstersko-millennialsowa moda, a coś, co istniało na dłuuuugo, zanim powstał Starbucks😃. Jeszcze nie tak dawno, kiedy zdecydowana większość ludzi na ziemi mieszkała w niewielkich domach, często jednoizbowych, spanie małego dziecka z rodzicami wydawało się rozwiązaniem difoltowym, przynajmniej z punktu widzenia logistycznego i podziału niewielkiej przestrzeni życiowej. Nie licząc oczywiście uprzywilejowanych grup społecznych, mogących sobie pozwolić na oddzielne pomieszczenia do niemalże każdego celu. Znaczenie też miał klimat — bliskość matki pomaga ogrzać dziecko, kiedy temperatura znacznie spada. Dopiero po rewolucji przemysłowej i zalążkach miejskiej klasy średniej pompowanej liczebnie przez gwałtowną migrację ludności ze wsi do miast większa liczba rodzin mogła pozwolić sobie na taką „fanaberię”, jak osobny pokój dla dziecka.

Naukowcy twierdzą, że spanie matki/rodziców i dziecka razem z niemowlakiem może mieć bardzo pozytywny wpływ z punktu widzenia hormonów – u wszystkich zainteresowanych bardzo spada poziom kortyzolu, a więc hormonu stresu, a badania przeprowadzone na szczurach potwierdziły również w ich przypadku pozytywny wpływ na  poziom hormonu wzrostu i aktywności enzymów regulujących pracę najważniejszych organów.

Wygodne jest również to, że po każdym karmieniu nie trzeba dziecka odkładać do innego łóżka/zanosić do innego pomieszczenia, a dzieci kilkuletnie (podobno…) potrafią same się obsłużyć w środku nocy bez budzenia matki. Staś niestety wyraźnie woli obsługę kelnerską od bufetu..😢

Najważniejsze jednak wydaje się być budowanie więzi emocjonalnej rodziców z dzieckiem. Im więcej czasu Staś spędza z nami, tym lepiej nas poznaje. Tę więź można jednak budować na wiele sposobów, a to, że śpisz razem ze swoim dzieckiem w jednym łóżku wcale nie zaprzepaszcza szansy na jej stworzenie. Jednak budowanie poczucia bezpieczeństwa u dziecka wydaje się, przynajmniej w naszym przypadku, przekładać bezpośrednio na to, jak Staś na nas reaguje.

Nie ma jednak sensu zmuszać się do współspania, jako jedynej słusznej metody. Natura na różne sposoby podpowiada nam, co jest dla nas i dla naszego dziecka najlepsze. To, w jakiej konfiguracji wszyscy się najlepiej wysypiacie powinno być tą, w jakiej najczęściej śpicie. Naprawdę nie próbujcie zmuszać się do spania w określony sposób, jeżeli komuś z was to nie służy.

Przeciwnicy współspania powołują się na przypadki śmierci najmłodszych noworodków w wyniku przygniecenia przez otyłego rodzica, lub przypadkowego uduszenia poduszką, czy też ciężką kołdrą. Należy pamiętać, żeby w łóżku nie było żadnych luźnych przedmiotów, zwłaszcza, gdy dziecko jest bardzo małe. Dotyczy to misiów, kołderek, poduszek, pieluszek, etc. Dziecko powinno też spać na początku w rożku lub w swoim śpiworku, dzielenie kołdry z rodzicami to temat na za kilka miesięcy po urodzeniu, i to najwcześniej. Pomoce takie, jak dostawne łóżeczko Next2Me wydają się pewne ryzyka dość mocno ograniczać.

Negatywny wpływ co-sleepingu na wasz związek to jeszcze jedna bardzo istotna kwestia. Dziecko śpiące w waszym łóżku uniemożliwia prowadzenie w nim jakiegokolwiek(!) życia seksualnego. Z drugiej strony może pozytywnie działać na kreatywność w tej kwestii😃. Utrudnia też komunikację, ciągłe szeptanie do siebie od 22 jest strasznie wkurzające. Są noce, kiedy śpiące między wami dziecko spowoduje, że przez całą noc nawet się nie dotkniecie, o jakimkolwiek przytulaniu nie wspominając. Szczerze mówiąc jest to dla mnie często bardzo niefajne.

Czy łatwo się przyzwyczaić do malucha w łóżku, w którym wcześniej spaliście tylko we dwoje? Na początku jest trochę dziwnie, ale to uczucie szybko mija. Teraz kopiący mnie w plecy przez sen, śpiący prostopadle do nas Staś nawet mnie tak bardzo nie wkurza😃. Nie wiem, jak u niego z hormonem wzrostu i ogólnym wpływem naszych metod wychowawczych, ale nasz niespełna siedmiomiesięczny wariat zaczyna nam ostatnio próbować stawać… Cieszę się też, że Maja nie musi go po każdym karmieniu odkładać do jego łóżka – ma Next2Me, ale ponieważ w ostatnich tygodniach zrobił się totalnie ruchliwy, to musi spać między nami, żeby ograniczyć ryzyko, że spadnie nam z łóżka. Następnym zakupem będą pewnie barierki na łóżko.

A jak to jest u was? Jesteście za RB? Pozwalacie swojemu dziecku spać w waszym łóżku? 

Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie.  Czytaj dalej

Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close