Czy nie dbamy o swoje dzieci za bardzo?

Dostałem ostatnio od Mai mem z grupy dla mam Mamy Mamom (mega dzięki za inspirację) z porównaniem tego – oczywiście nie do końca na serio – jak się wychowuje dzieci w 2019, a jak to wyglądało w 1982. Wygląda to tak:

No dobra, perspektywy mam nie znam, bo to grupa nie dla facetów, ale pomyślałem sobie, że z mojego punktu widzenia jest mniej więcej tak: Czytaj dalej

10 miesięcy tacierzyństwa – totalna (r)ewolucja

Staś ma już prawie 10 miesięcy. Nie mam pojęcia, kiedy to zleciało, serio. Od 10 miesięcy śpię inaczej, myślę inaczej i mam kompletnie poprzestawiane priorytety w życiu. Przez te 10 miesięcy wykańczaliśmy nowe mieszkanie (kompletnie zasypując je rzeczami Stasia i dla Stasia), zmieniliśmy jeden samochód, byliśmy w Paryżu, na road tripie po pięciu krajach, na nartach w Beskidach i tysiąc razy na weekend u dziadków.

Przez te 10 miesięcy zdążyłem założyć tego bloga, przenieść go z Blogspota na WordPress, założyć konto na Insta i wrzucić ponad 50 zdjęć, założyć blogowego fanpage’a na fejsie i kompletnie go olać, bo tak szczerze,to zupełnie nie mam na niego pomysłu…

Przez 10 miesięcy byliśmy z Mają półanonimowymi bohaterami strasznie kiepskiego reportażu na Onecie o małżeństwach z Tindera, ja napisałem felieton o bliskości do kwartalnika parentingowego, który został fajnie przyjęty w redakcji, może kiedyś się ukaże (podobno w październiku!).

Odkryłem grupy i fora matkowe i ojcowe. Uciekłem stamtąd, zanim zdążyłem cokolwiek napisać. Sorry, ale mam trochę inne spojrzenie na ojcostwo, niż ludzie, którzy tam siedzą.

Przez 10 miesięcy nauczyłem się przewijać, usypiać, karmić bez rozmazywania jedzenia wszędzie wokół (serio, umiem to!), nosić, bujać, tulić, szukać smoczka (czasami z powodzeniem!), zapinać dziecko w foteliku, a fotelik w samochodzie, wiem wszystko o pieluszkach, mleku modyfikowanym, oliwkach, biegunce wirusowej, bilirubinie, ząbkowaniu, skokach rozwojowych, 14 różnych znaczeniach bababababa w zależności od intonacji. Spotify sugeruje mi już wyłącznie playlisty z dźwiękiem morskich fal i wodospadów. No, czasami e-booki dla dzieci.

Zacząłem wolniej jeździć samochodem (nieważne, czy ze Staniem w środku, czy bez). Zainteresowałem się stopami procentowymi, lokatami, ubezpieczeniem na życie i na wypadek niezdolności do pracy. Założyliśmy Stasiowi konto oszczędnościowe.

A propos hajsu – doszedłem do wniosku, że nie ma już niczego, co chciałbym sobie kupić dla poprawienia nastroju, albo z czystej chęci posiadania. Odkładanie pieniędzy dla Stasia sprawia mi milion razy większą radochę, niż ich wydawanie.

Nie uciekł nam żaden kot!

Od 10 miesięcy nie byłem z kumplami na browarze (w zasadzie z kumplami „widzę się” już tylko przez internet). W barze byłem kilka razy, ale to tylko na wyjazdach służbowych. Po pracy do domu wracam, jak przyciągany przez wielki magnes, a najlepiej odpoczywam leżąc na macie u Stasia w pokoju i opowiadając mu o rzeczach, których na razie i tak nie czai.

Dbam o siebie, jak jasna cholera. CrossFit pięć razy w tygodniu, cukier ograniczyłem do minimum, mięsa nie tykam, ryby jem dwa razy dziennie. Jest mi z tym fantastycznie, przychodzi mi to naprawdę zaskakująco naturalnie. Moje wnuki będą mieć super dziadka, który będzie z nimi szalał na nartach, rowerze i basenie.

Byłem w kinie dwa razy, obydwa w ciągu ostatniego miesiąca. Żyjemy jak w dżungli, bez telewizora i bez broadbandu, więc przeczytałem mega dużo książek (żadnej poradnikowej o dzieciach, ale dwie o dzieciach po prostu) i nie zmarnowałem tysiąca godzin na oglądaniu re-runów HIMYM, albo Friendsów na Comedy Central.

Byliśmy na kolacji/lunchu we dwójkę jakieś pięć razy; przed Stasiem to była nasza średnia z dwóch tygodni. Jak się nie ma dziadków pod ręką, to podobno jest i tak niezły wynik. Po dwóch latach małżeństwa mam ochotę na kolejne pięćdziesiąt i jeszcze trochę dzieci. Prototyp wyszedł nam całkiem całkiem…

Uczę się ogarniać nas w trudniejszych chwilach. Nie obrażać się za jakieś głupoty. Nie stawiać się na pierwszym miejscu. Oduczyć się postaw roszczeniowych. Czerpać inspirację i spokój z tego, że to już jest na zawsze.

Maja za moment wraca do pracy. Może i powinienem być tym przerażony, ale ja jestem mega dumny. Znaleźliśmy nianię, i to za drugim podejściem. Mam przeczucie, że to na dłużej i że ten układ zadziała.

Przeszliśmy przez wszystkie fazy doła i euforii związanej z cyklem spania (a raczej niespania) Stasia – „ojej, jak on ładnie śpi”, „spał trzy godziny, ale super”, „spał tylko trzy godziny, zaraz zwariuję”, „zasnął w swoim łóżeczku, teraz już na pewno będzie tam spał co noc”, „nie zasypia nawet, jak go noszę”, „dlaczego on jeszcze śpi?!”, „dlaczego on już nie śpi?!”. Wszystko było. A przede mną jeszcze więcej.

Jestem tatą! Ale super.

Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie. Czytaj dalej

Krótka instrukcja usypiania dzieci dla początkujących ojców

Instagramie – przemówiłeś!😄

Bardzo przydałby mi się taki artykuł jeszcze kilka miesięcy temu… Cóż, tych kilka miesięcy później jestem ZNACZNIE bogatszy o doświadczenia w usypianiu mojego dziewięciomiesięcznego Stasia.

Wiadomka – każde dziecko jest totalnie inne. Jedne śpią pięknie prawie każdej nocy, i to bez konieczności stosowania sztuczek takich, jak opisane poniżej, a na inne, te przeciwnego bieguna, nie działa po prostu nic. Nasze przejścia ze Stasiem pokazały, że tak naprawdę dziecko śpi tylko wtedy, kiedy chce. A samo sztuczne usypianie do spania na pewno go nie zmusi, może co najwyżej mu trochę w tym pomóc.

Od razu disclaimer – poradnik jest dla ojców, więc pomijam sposoby dla nas niedostępne, na przykład karmienie piersią😌.

BUJANIE I NOSZENIE

Sposoby absolutnie podstawowe i, w różnych wariantach, stosowane od zawsze. W trakcie ciąży dziecko śpi w dzień, bo właśnie wtedy mama się rusza powodując lekkie bujanie, a czas aktywności to noc, kiedy bujania nie ma. Chyba ciężko się od tego odzwyczaić, ale dzięki temu możemy w miarę łatwy sposób pomóc naszemu dziecku zasnąć.

Zdaniem niektórych ojcowie bujają lepiej (no ba!), bo dziecko nie czuje bliskości pokarmu i nie rozbudza się chcąc jeść. U nas faktycznie tak jest – po kilkunastominutowej awanturze przy mamie Staś potrafi zasnąć mi na rękach po kilkudziesięciu sekundach. Wiadomo jednak, że

U nas najlepiej działa odkładanie Stasia tak, żeby leżał na brzuchu, smoczek w pyniu i przez 2-3 minuty bardzo lekko bujam nim trzymając go za tyłek.

Są jednak przypadki skrajne – nas los oszczędził kolkowo, ale opowieści moich znajomych potrafią być lekko przerażające. Małe dzieci ogólnie nieźle śpią w samochodzie podczas jazdy (działa combo bujanie + szum), więc na bardzo źle śpiące maluchy, zwłaszcza w pierwszych miesiącach życia w połączeniu z kolką albo z ząbkowaniem, czasem działa jedynie tzw. POM, czyli Powolny Objazd Miasta. Kilkugodzinna wycieczka jednego z rodziców po okolicy z dzieckiem w foteliku na tylnym siedzeniu jest czasami jedynym sposobem na to, żeby drugie z rodziców mogło się przez kilka godzin przespać.

Jest też sposób, którego my nie praktykowaliśmy, ale podobno na niektóre egzemplarze działa – delikatne skakanie siedząc z dzieckiem na piłce gimnastycznej. Uspokajająco działa ruch góra-dół, więc można też robić przysiady😃.

skuteczność: 9/10

SZUM

Czyli white noise imitujący to, co otoczone przez płyny dziecko słyszało w brzuchu mamy od momentu, kiedy zaczęło słyszeć, aż do samego porodu. Wariantów jest wiele – suszarka (u nas nigdy nie działała, ale w wielu przypadkach, w tym naszych znajomych, podobno świetnie się sprawdza), pralka (Staś uwielbia patrzeć na robiące się pranie, kiedyś tak usnął w jakieś totalnie dziwnej pozycji leżąc mi na brzuchu), SzuMiś (wybebeszyliśmy biedaka i lecimy teraz na samym głośniczku), wieloryb (miał swój dobry moment ze Stasiem, potem kompletnie przestał go ruszać, teraz znów się zaprzyjaźnili), a na koniec nasz największy hit – czyli playlisty Spotify! Bierzemy wszystko, co ma w sobie wyrażenie ocean waves – ja się nawet nie podejmuję usypiania młodego bez fal w tle. Poniżej dwie nasze ulubione (=najbardziej skuteczne) playlisty:

Skuteczność: od 3/10 (suszarka) do 9/10 (playlisty na Spotify)

LAWENDA

My w momentach najgorszych kryzysów sięgnęliśmy również po olejek lawendowy. Skraplaliśmy kilkoma kroplami łóżeczko Stasia i okolice – naprawdę kilkoma, łatwo przesadzić, a te olejki są mega skoncentrowane – i z lekkim rozczarowaniem odnotowaliśmy brak spektakularnego efektu…🙄 Poprawa była lekko zauważalna, ale bez cudów, a tym samym…

skuteczność: 2/10

KARMIENIE BUTELKĄ + SMOCZEK 

Tu przypomina mi się historia mojego pierwszego wieczoru ze Stasiem, kiedy miałem go uśpić. Staramy się nie podawać mu mleka modyfikowanego, ale tego wieczoru za bardzo nie miałem wyjścia. Coś lekko pokręciłem z ilością wody i Staś dostał 4 łyżeczki na 100ml, zamiast na 150ml… Czyli dostał budyń. Zjadł prawie całą setkę, a spał po niej ponad sześć godzin, co na ten czas było chyba rekordem. Nie próbujcie tego w domu, ale faktem jest, że z butelką (z dobrymi proporcjami w środku) usypia się rewelacyjnie. Staś zasypia prawie zawsze w trakcie, delikatnie wyjmuję butelkę z pynia, zamieniam ją szybko na smoczek i mamy piękne spanie!😎

skuteczność: 8/10

Dodatkowo jest kilka rzeczy, z którymi możesz poeksperymentować i poobserwować, które z nich mają jakiś wymierny wpływ na jakość snu twojego dziecka. Podstawowa sprawa to dostosowanie warunków w sypialni. Po pierwsze – im ciemniej, tym lepiej. Sprzyja to wytwarzaniu melatoniny, a świecenie dziecku telefonem po oczach (sobie zresztą też) tę melatoninę zabija. Dzieci reagują też różnie na temperaturę otoczenia – niektóre wolą, kiedy jest trochę chłodniej, więc można popróbować z różnymi konfiguracjami okrycia.

Jeżeli twoje dziecko mimo wszystko ma kłopoty ze snem, to zastanów się nad sprawdzeniem poziomu żelaza w jego krwi – anemia negatywnie wpływa na jakość snu. Na poziom melatoniny wpływa też poziom kwasu DHA. Ciekawy artykuł na ten temat znajdziesz tutaj.

Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie.  Czytaj dalej

Tata podróżujący, czyli jak opanować tacierzyństwo (i związek) na odległość?

Cześć! Tęskniliście?😃

Przez ostatnie dwa tygodnie byłem w Stanach na kolejnym dłuższym wyjeździe służbowym. Jak zwykle było bardzo intensywnie – nawet pomimo tego, że obiecałem sobie, że wrzucę chociaż jeden wpis, nie udało się. Przez jet lag przez pierwsze kilka dni wstawałem codziennie o 4-5 rano (na osłodę dostawałem spacery po Waszyngtonie przy wschodzącym słońcu i po pustych ulicach), a jak już przyzwyczaiłem się do nowej strefy czasowej, to zaczęło się robić bardzo intensywnie. Wracałem do hotelu o 17, i już nie miałem sił ani ochoty na nic, poza prysznicem i krótkim spacerem. No i telefonem do domu (o ile wyrobiłem się przed północą…)

Czy tęskniłem za Staniem i za Mają? Jasne, że tak! Nawet te kilka godzin dodatkowego snu, które dostawałem każdej nocy nie wynagradzały mi w zadowalającym stopniu tego, że nie było ich przy mnie.

Myślałem wtedy sporo o miejscu i roli taty w życiu małego dziecka. Niedługo przed moim wylotem Staś zaczął przejawiać oznaki lęku separacyjnego z mamą – płakał, gdy tylko Maja wychodziła z pokoju, a mi było go bardzo ciężko uspokoić nawet podtykając mu pod nos najfajniejsze zabawki, jakie ma. Uspokajał się, jak tylko przytulał się do mamy. Nie jest to najweselszy aspekt w życiu taty, ale jeżeli wiesz, czego się na danym etapie spodziewać, to można sobie z tym całkiem dobrze poradzić. Ja wiem, że mu to minie.

Wracając do roli taty – zawsze chciałem być takim, który po prostu… będzie. Cały czas blisko, ale bez zbytniego wtrącania się i bez bycia nachalnym. Pisałem już, że nie mogę się doczekać, aż trochę przejmę Stasia do męskich rozrywek – rower, CrossFit, kino, etc. Do tego czasu ćwiczę cierpliwość, robię plany na wprowadzanie go w świat prawie dorosłego faceta i staram się być obok zawsze wtedy, gdy jestem potrzebny. Mega lubię tego przystojniaka, jego towarzystwo jest dla mnie totalnie niemęczące.

No dobra, tylko jak być, jak Cię nie ma? Byłem sześć stref czasowych od Stasia i Mai, a do tego najbardziej zawalony grafik miałem właśnie wtedy, gdy oni mieli czas i ochotę, żeby ze mną porozmawiać…😥 Wykrojenie tych nawet dwóch-trzech minut na szybką rozmowę na FaceTime tak, żeby ich nie tylko usłyszeć, ale też zobaczyć, było dla mnie totalnie obowiązkowe! Zwłaszcza, że widziałem, jak fajnie Staś reaguje na mój głos. Uśmiechał się od ucha do ucha jak tylko mnie usłyszał, a gdy wróciłem to zaśmiał się tak głośno, że miałem wrażenie, że w swoim serduszku poczuł, że właśnie wygrał wszystko. A na pewno poczułem tak ja😍… Bycie tatą to jednak totalnie fantastyczna sprawa😀.

Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie. 

Nie zapomnij udostępnić tego wpisu, a jeżeli na Twoim profilu wywiąże się ciekawa dyskusja pod postem z linkiem do bloga Tata Łukasz, to koniecznie prześlij mi screen na Instagramie – shoutout w Instastory gwarantowany!  Czytaj dalej

Nie mamy w domu telewizora! ZWARIOWALIŚMY?!

Kiedy w październiku zeszłego roku wyprowadzaliśmy się z naszego ukochanego mieszkania na Bemowie, a wprowadzaliśmy się do znacznie większego pod Warszawą, podjęliśmy decyzję, że telewizor z nami nie jedzie. Maja była wtedy w dziewiątym miesiącu ciąży, a na nowym osiedlu nie było jeszcze możliwości podłączenia kablówki. Przez kilka dni zastanawiałem się, czy na pewno potrzebuję telewizora do szczęścia, i tak włączałem do tylko rano szykując się do wyjścia do pracy, kiedy Maja jeszcze spała, a wieczorami służył nam wyłącznie jako większy ekran do oglądania seriali na Netflixie.
Jednocześnie w tamtym czasie zastanawiałem się, jakim będę tatą. To był jeden z tych, wcale nierzadkich, momentów w moim życiu, kiedy czytałem, jak szalony. W tamtym okresie potrafiłem pochłaniać dwie książki tygodniowo. Zauważałem po sobie, jak wiele czasu tracę oglądając przypadkowe rzeczy w TV, nie czerpiąc z tego żadnej radochy. W kilku rozmowach ze znajomymi rodzicami pojawiał się wątek czytania swojemu dziecku. Dodatkowo, natrafiałem na artykuły takie, jak ten: https://www.huffingtonpost.com/entry/science-proves-reading-to-kids-changes-their-brains_us_55c26bf4e4b0f1cbf1e38740 – o badaniach udowadniających, że mózg dzieci (zbadano dzieci w wieku od trzech do pięciu lat), którym rodzice czytali na głos zmienia się w stosunku do mózgów dzieci, którym rodzice nie czytali! Dodatkowo, czytanie dzieciom okazało się mieć bardzo pozytywny wpływ na ich zdolności w zakresie przyswajania tekstów, oraz sprawności mowy, oraz ogólnie na ich stan psychoemocjonalny. To jednak nie koniec pozytywnego wpływu czytania na rozwój intelektualny dzieci, bo to przez aktywny kontakt z książką dzieci potęgują swoje zainteresowanie nauką! Tak więc dla wszystkich rodziców chcących wychować młodych naukowców i inżynierów, przyszłych wynalazców i odkrywców – marsz do księgarni! 😃

Dla większości rodziców, główną wymówką, aby nie czytać swojemu dziecku, jest pewnie brak czasu. I chociaż telewizji oglądamy coraz mniej, to

zgodnie z tymi badaniami w USA dorosły spędza prawie 25 godzin tygodniowo (a więc prawie 4 godziny dziennie!) przed włączonym telewizorem! Czytaj dalej

Bycie tatą to również popełnianie błędów, ale wcale nie powinieneś się tym przejmować

Mam ostatnio wenę do dwuznacznych tytułów… Chociaż ostatnio nadrabiamy, to może to jeszcze pozostałość po braku snu przez pierwsze ząbkowanie Stasia. Jadąc dzisiaj do pracy (no dobra… na CrossFit) myślałem o pewnej zasadzie, którą przez długie miesiące starał mi się wpoić pewien mądry człowiek – don’t make the perfect the enemy of the good. Lepsze wrogiem dobrego.

Pomyślałem sobie o tym, że tacierzyństwo jest naprawdę trudne. Mam czasami wrażenie, że popełniam błąd za błędem – że Maja potrafi lepiej założyć Stasiowi pieluchę, że szybciej go usypia, że jest milion razy bardziej kreatywna w wymyślaniu mu rozwijających rozrywek (wczoraj byli na gordonkach, a ja nawet nie wiedziałem, co to…). Z drugiej strony czasami mi się wydaje, że moja żona tak bardzo dba o mój rozwój ojcowskich skilli, że świadomie pozwala mi popełnić jakiś błąd — żeby nie sprawić mi przykrości zwróceniem uwagi, albo żebym sam przekonał się, że coś robię nie tak i sam znalazł rozwiązanie. Tak było z wieloma rzeczami – przewijaniem, braniem na ręce, wkładaniem do fotelika, instalowaniem fotelika w samochodzie. Lista jest naprawdę długa. Biorąc pod uwagę, jak wiele się w tej sposób nauczyłem, to chyba całkiem dobre podejście…

Myśląc o tym doszedłem do wniosku, że uczenie się na własnych błędach to dość uniwersalna metoda wychowawcza, a w stosunku do nas, facetów, wręcz difoltowa, i że w pewnym sensie Maja ma w domu dwóch chłopaków, których pod tym względem traktuje podobnie. Czy jest mi z tym źle? No właśnie nie! Wydaje mi się, że w ten sposób uczymy się oboje, i jest to bezcenne doświadczenie – ja o swoich ograniczeniach w byciu tatą, a Maja o swojej cierpliwości i zaufaniu do mnie. Robienie wszystkiego dobrze rozleniwia i nie rozwija.

A jak to się ma to tacierzyństwa? Tak, że jestem wręcz pewien, że tę samą metodę będę stosował wobec Stasia. Dzieci popełniają masę błędów, ich postrzeganie tego, co jest zrobione dobrze, a co źle jest kompletnie różne od naszego, a liczba nowych dla nich bodźców i doświadczeń jest w zasadzie nieograniczona – wszystkiego muszą się nauczyć od zera. I chociaż czasami będę się czuł źle z tym, że mój syn na moich oczach ponosi porażkę, to ważniejsze, niż poczucie, na szczęście fałszywe, tego, że jestem wredny będzie co innego. ŚWIADOMOŚĆ, ŻE MÓJ SYN SIĘ ROZWIJA.

A to przecież w byciu tatą jest chyba najważniejsze…

Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie. 

Nie zapomnij udostępnić tego wpisu, a jeżeli na Twoim profilu wywiąże się ciekawa dyskusja pod postem z linkiem do bloga Tata Łukasz, to koniecznie prześlij mi screen na Instagramie – shoutout w Instastory gwarantowany!  Czytaj dalej

Trzy rzeczy, za które Ona na pewno będzie mieć do Ciebie pretensje

Na początek mały disclaimer – to nie jest wpis o tym, jakie dziewczyny-matki są złe i jak bardzo narzekają na cały świat, a najbardziej na swoich facetów. Tytuł jest lekko prowokacyjny, a ja chcę zwrócić uwagę na to, jak moim zdaniem dziewczyny widzą naszą rolę w rodzicielstwie, przynajmniej na pierwszym etapie. Pierwsze dziecko pojawiające się w związku to dla tego związku ogromny szok, z czasem macie szansę zrozumieć, że jest to szok pozytywny, a wzajemne postrzeganie się przez was bardzo się zmieni. Dzieje się zbyt wiele, żeby ona zawracała sobie głowę proszeniem was o coś i tłumaczeniem, dlaczego tak trzeba. A do tego jest zmęczona, niewyspana i nie zdążyła jeszcze odpocząć po porodzie, chociaż minęły już dwa miesiące (serio, bez żadnej ironii!). W związku z czym łatwo od razu wskakuje się jej na poziom komunikacji pt. pretensje.

ŻE TY ŚPISZ, A ONA NIE

Jeżeli poród jeszcze przed wami, to powiem Ci, jak będzie po powrocie do domu: będziecie spać zdecydowanie mniej. Co prawda noworodki są pod tym względem różne, ponoć dziewczynki śpią ogólnie lepiej. Porównując do opowieści znajomych, nasz Staś jest mniej więcej w środku stawki. Na początku sypiał bardzo różnie, czasem w trzy-czterogodzinnych godzinnych interwałach, kilka razy przespał nawet sześć godzin. Ostatnio weszło nam ząbkowanie (szósty miesiąc), i od kilku tygodni nasze noce wyglądają tak: Staś zasypia przed 22, budzi się pierwszy raz około północy, a potem karmienie albo usypianie funduje nam co 50-90 minut.

W rezultacie oboje jesteśmy niewyspani, z czego Maja tysiąc razy bardziej, bo to ona go karmi i ona go po karmieniu usypia, a ja o 7.10 wstaję do pracy. A żaden człowiek spania przez długie tygodnie w kawałkach po pół godziny nie jest w stanie funkcjonować dobrze i wykazywać się jakąś potężną dozą empatii. A zatem spodziewaj się pobudek o czwartej (w sumie o dowolnej godzinie) z pytaniem, czy możesz go/ją pobujać/uśpić/nakarmić z butelki, albo zabrać do drugiego pokoju, żeby ona mogła się przespać kilka godzin. I uwierz, to nie jest łatwe. JA WIEM, że powinienem automatycznie się na to zgadzać, a w dalszym ciągu nie przychodzi mi to łatwo. Sen w rodzinie z małym dzieckiem jest towarem pożądanym bardziej, niż szlugi w więzieniu. Łatwo jest stracić nad sobą kontrolę, albo walnąć coś, czego normalnie by się nie powiedziało.

ŻE NIE PRZEWIJASZ

No sorry, nie masz wyjścia. Trzeba będzie się nauczyć i przyzwyczaić. To blog dla facetów, więc bez pieszczenia się z tematem: przewinąć zasikane dziecko to nie jest skomplikowana sprawa. Poniżej krótka instrukcja:

1. Kładziesz dziecko na przewijaku i od tego momentu już od niego nie odchodzisz, dopóki nie skończysz!

2. Rozpinasz i zdejmujesz mokrą pieluszkę.

3. Wycierasz dokładnie dziecko na powierzchni, do której przylegała pielucha przeznaczonymi do tego chusteczkami. Nie paniku, żona/dziewczyna je kupi.

4. Natłuszczasz skórę dziecka odpowiednim olejkiem/kremem. Nie panikuj, też Ci to kupi.

5. Zakładasz czystą pieluszkę i ubierasz dziecko.

Siki są łatwe, a do tego nie śmierdzą. Najgorsze, co może Ci się przytrafić, to to, że dziecko obsika Ciebie. Zdarza się raz na siedem-dziesięć przewinięć.

W przypadku kupy postępuj tak samo, ale upewnij się, że dziecko jest wytarte do czysta. Pozwolę sobie zgadnąć, że pewnie nie lubisz chodzić obsrany, więc niby dlaczego Twoje dziecko miałoby to lubić? Do rozszerzenia diety (po szóstym miesiącu) kupa nie śmierdzi, a dziecko rzadko ją robi w trakcie przewijania. Ryzyka: dziecko może sobie kupę rozsmarować i może się ona wylać poza pieluszkę. Wtedy dziecko powinieneś umyć pod prysznicem, albo w umywalce, a brudne ubranko natychmiast (jak odłożysz dziecko po przewinięciu w bezpieczne miejsce!) wrzuć do miski z chłodną wodą i detergentem, w którym pierzecie rzeczy dziecka. Jeżeli nie wiesz, który, to podpowiem, że jest duża szansa, że nazywa się LOVELA.

Przewijanie jest jakiś milion razy łatwiejsze od funkcjonowania na totalnym niewyspaniu. Tak więc ogarnij to i zacznij pomagać. Ja sam mam jeszcze okazjonalnie słabsze chwile, kiedy wolę nie przewijać, niż przewijać😉, ale ogólnie mam świadomość, że powinienem. To w końcu moje dziecko, nie po to je mam, żeby się marynowało we własnej kupie…

ŻE NIE MYŚLISZ TAK, JAK ONA BY CHCIAŁA

Spoko, dotyczy to tylko myślenia w kontekście dziecka😉. I nie chodzi tu o myślenie, jak kobieta, a o myślenie, jak rodzic. W uproszczeniu chodzi o to, żebyś całego myślenia i planowania nie zostawiał jej. Jeżeli dokądś wychodzicie, to ogarnij rzeczy dziecka, które musicie zabrać – pieluszki, fotelik, kremy, chusteczki, ciuchy na zmianę, etc. Jeżeli idziecie spać, to nie zostawiaj jej do umycia butelek, kapturków do karmienia i smoczków. Ona się na 95% nie wyśpi, a Ty tylko na 50%. Postaraj się umieścić dziecko w centrum wszystkich planów na tu i teraz. Powinno pomóc.

I na koniec…

Na szkole rodzenia mówili nam (zapamiętałem!), że matka kocha dziecko „tu i teraz”, czyli za to, jakie jest. A ojciec kocha to, co z dziecka wyrośnie w przyszłości. Według mnie to prawda. Ja patrząc na Stasia widzę chłopaka, którego będę zabierał na mecze i uczył jeździć na nartach. Na razie jest dla mnie trochę mało komunikatywnym stworzeniem, ale mam wrażenie, że im bardziej zaangażuję się w opiekę nad nim teraz, tym łatwiej będzie mi go ogarnąć za jakiś czas. Warto też się postarać i odciążyć matkę dziecka chociażby po to, żeby zobaczyć uznanie w jej oczach. Mało jest tak fajnych rzeczy na świecie, jak poczucie bycia docenionym przez kogoś, kogo się kocha, a teraz za jedną rzecz docenią Cię aż dwie osoby!😉

Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie.

Nie zapomnij udostępnić tego wpisu, a jeżeli na Twoim profilu wywiąże się ciekawa dyskusja pod postem z linkiem do bloga Tata Łukasz, to koniecznie prześlij mi screen na Instagramie – shoutout w Instastory gwarantowany! Czytaj dalej

Trzy rzeczy, które zmieniły się w moim życiu, odkąd mam syna

Spędzam ostatnio trochę czasu na forach dla ojców, głównie anglojęzycznych – dla lekkiej odmiany 😀 – i najpopularniejszym pierwszym pytaniem kolesi, którzy właśnie dowiedzieli się, że będą ojcami, jest: czy to prawda, że dziecko zmienia wszystko? Oczywiście w pięciuset wariantach; niektórzy mają wystarczająco dużo odwagi, żeby zapytać wprost, a niektórzy kamuflują to pytanie zagajając o jedną rzecz, na której najwidoczniej najbardziej im zależy (wszystkie autentyki): „czy ona pozwoli mi dalej grać na PlayStation?”, „yyy, mam sprzedać motor?!”, albo – moje ulubione – „JAK TO mam sprzedać mojego kochanego SLK i kupić Seata Alhambrę?”😅

Jasne, że uniwersalnej odpowiedzi na pytanie „jak wiele się zmieni?” nie ma. Sytuacje są różne, czasem wręcz skrajnie różne. Niektórzy mieszkają z żoną i rodzicami w dużym domu, albo po sąsiedzku, i za chwilę zaczną tychże bardzo doceniać. Niektórzy (jak my) mają jedną świeżo upieczoną babcię za granicą, a pozostałych dziadków ponad dwie godziny jazdy od nas. Niektórzy mają kwas z matką dziecka i nawet razem nie mieszkają, albo razem nie są, ale w wychowywanie dziecka chcieliby się zaangażować (brawo!). A jak to było u mnie?

Totalnie przestałem myśleć tylko o sobie

Maja do odpowiedzialności przyzwyczajała mnie stopniowo: najpierw jeden kot, potem drugi kot, a dopiero potem dziecko 😀. Z moim backgroundem – brak zwierząt w domu rodzinnym i brak dzieci w rodzinie – to fajnie zadziałało, bo bardzo szybko przyzwyczajałem się do tego, że jeżeli zapomnę nakarmić, wymienić wodę, wyczyścić kuwetę, pamiętać o szczepieniach, czy też po prostu poświęcić czas, to ktoś będzie przeze mnie cierpiał. Szoku po pojawieniu się na świecie Stasia nie przeżyłem. Doszła po prostu nowa lista rzeczy, które powinienem nauczyć się ogarniać.

W tej sytuacji naprawdę ciężko myśleć tylko o sobie i o swoich potrzebach. Przynajmniej tych tu i teraz. Ja nagle zacząłem na poważnie myśleć o odległej przyszłości, planach na emeryturę (Staś urodził się pod koniec zeszłego roku, miałem trzydzieści cztery lata), zabezpieczeniu Stasia na start w dorosłe życie i o tym, co z Mają będziemy robić i gdzie mieszkać za 25-30 lat. Szczerze? Takie planowanie long-term mega mnie kręci.

Z drugiej strony jasne, że są rzeczy, za którymi tęsknię, a przeszkadza mi głównie ograniczona mobilność. Nie zdążyłem przed porodem pokazać Mai moich dwóch ulubionych miejsc – Izraela i Gruzji. A wycieczka tam z małym dzieckiem, zwłaszcza latem, może nie być najłatwiejsza i najprzyjemniejsza. Jednak to nauczyło mnie doceniać to, na co możemy sobie we trójkę pozwolić – chociaż na pięciodniowy wypad na narty spakowaliśmy się prawie jak na wypad na K2, to przez cały tamten wyjazd miałem cholerną radochę, że się udało!

Mniej śpię

Tak, to prawda: małe dzieci = mało snu. Wiadomo, są egzemplarze mniej i bardziej pod tym względem udane. Nasz jest pewnie gdzieś w środku stawki. Obecnie ma pół roku i noce są głównie słabe (ząbkowanie), ale pięć do sześciu godzin snu w nierównych kawałkach da się wydrapać. Uwierz – dziewczyny mają dużo gorzej – ty się obudzisz i po dwóch minutach znów zaczniesz, a ona musi nakarmić (na początku trwa to nawet i 45 minut, obecnie Staś wyrabia się w czterech-siedmiu), przewinąć i uśpić. A dwie godziny nieprzerwanego snu to absolutne minimum. W gorszych okresach korzystamy z tego, że mamy pokój gościnny – w tygodniu ja śpię tam od 23 do 4-5, a potem się zamieniamy i Maja łapie trzy godziny nieprzerwanego snu do mojego wyjścia do pracy, których potrzebuje, żeby dać radę do mojego powrotu. Z reguły nad ranem już nie zasypiam, ale sześć godzin z kawałkiem naprawdę wystarczy do tego, żeby przetrwać dzień w pracy bez większych kłopotów i zasypiania za biurkiem.

Bardziej o siebie dbam 

Powiem wprost – nie wyobrażam sobie być za kilka lat kanapowym ojcem, który z tejże nie ma nawet siły się podnieść, żeby nauczyć dziecko jeździć na rowerze czy na nartach. Po to biegam pięć razy w tygodniu na CrossFit, żeby to ze mną mój syn zaliczał pierwsze upadki na stoku, pierwsze metry na rolkach. Żeby nie wstydził się iść ze mną na basen. Żebym był dla niego supertatą. Chcę widzieć, jak rośnie, jak kończy studia. Chcę być przy nim, jak będą rodzić się jego dzieci i mieć wtedy tyle siły, żeby jeszcze i je nauczyć tych wszystkich rzeczy. O ile za trzydzieści lat ktoś jeszcze będzie wiedział, co to rower i narty… 😐 Bycie tatą jest dla mnie cholernie nobilitujące i biorę to mega na poważnie. Ten chłopak będzie mnie za kilka-kilkanaście lat bardzo potrzebować i to w najlepszej formie. Nie chcę wtedy dostać zadyszki próbując odebrać od niego telefon. Jasne, że teraz, kiedy Staś ma niecałe pół roku, to wszystko brzmi lekko abstrakcyjnie, ale mój mentor powiedział mi kiedyś „Dress for the job you want, not for the one you have”.

Podsumowując: brutalna prawda jest taka, że jeżeli chcesz żyć, jak Hank Moody, to się nie żeń i nie miej dzieci. A ta fajna jest taka, że konieczność pozostawienia za sobą dawnego życia jest z dużą nawiązką wynagradzana przez zaszczyt bycia czyimś tatą 😀

Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie. 

Nie zapomnij udostępnić tego wpisu, a jeżeli na Twoim profilu wywiąże się ciekawa dyskusja pod postem z linkiem do bloga Tata Łukasz, to koniecznie prześlij mi screen na Instagramie – shoutout w Instastory gwarantowany!  Czytaj dalej

Dokąd nie warto pojechać z małym dzieckiem: Paryż (i dokąd warto: Grecja)

Długo zastanawialiśmy się nad destynacją naszej pierwszej podróży samolotem ze Stasiem. To, że taka podróż szybko nastąpi, było raczej bezdyskusyjne, oboje z Maja uwielbiamy podróżować, a moja praca to przez część roku głównie lotniska i hotele. Ograniczeni długością lotu (wiadomo, dwie godziny ewentualnego krzyku łatwiej znieść, niż sześć godzin) braliśmy pod uwagę kilka wariantów, z których dwa najbardziej poważnie:

GRECJA – Ateny, Saronida i Elafonisos

Byliśmy tam na naszych ostatnich wakacjach przed urodzeniem Stasia – równo rok temu. Podróżujemy najczęściej w wariancie „przylot-samochód-AirBnb„. Siedzenie przez tydzień, nie mówiąc już o dwóch, w jakimś jednym miejscu w opcji All Inclusive to byłaby dla nas tortura, a nie wypoczynek. W zeszłym roku byliśmy kilka dni pod Atenami – w miejscowości Saronida, która z góry wygląda tak:

By Grzegorz Wysocki – Praca własna, CC BY 3.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=6821144

Apartament znaleziony na AirBnB, w którym zatrzymaliśmy się na początku pobytu miał kilka zalet – był nowy, duży (3 pokoje i wielki taras), parking pod budynkiem, ale największa wyglądała tak 😉:

Do Saronidy dojechaliśmy krótko przed północą, do dziś pamiętam, jaką super niespodziankę miałem rano wychodząc na taras i zdając sobie sprawę, na co będziemy patrzeć przez najbliższe kilka dni. Chętnie wrzuciłbym link do listingu tego mieszkania, ale od kilku miesięcy jest już niedostępne 😞

Następnego dnia wsiedliśmy do naszej wypożyczonej Toyoty z przebiegiem 8km, którą odebraliśmy na lotnisku i pojechaliśmy prawie 400km na południe na małą wyspę Elafonisos. O tym wyjeździe zrobię osobny wpis, bo to naprawdę sztos miejsce na wypad w ciąży/z małym dzieckiem, więc poniższe zdjęcia wrzucam jako zajawkę. Pierwsze to widok z balkonu naszego pokoju w rewelacyjnym mikro-hotelu Berduossis, a pozostałe dwa to jedna z dwóch największych plaż na tej wyspie zamieszkałej przez 700 osób 😊. Generalnie tylko pierwszy dzień pobytu był lekko pochmurny, a przez cały pobyt (środek maja 2017) tłumy na plaży były codziennie dokładnie takie, jak na zdjęciu. Mieliśmy całą ogromna plażę w zasadzie tylko dla siebie przez cały tydzień.

Chociaż byliśmy tam przed pojawieniem się Stasia, to biorąc pod uwagę równe drogi na całej wyspie, niezłe warunki w hotelu i super czyste i totalnie puste plaże, mogłoby mu się tam spodobać 😊 W tym roku głównymi argumentami przeciwko Elafonisos i wyjazdowi do Grecji były: dłuższy o godzinę lot i konieczność sześciogodzinnej podróży samochodem w dwie strony (lotnisko w Atenach – Elafonisos).

Tak więc wybraliśmy…

PARYŻ!

Maja twierdzi, że za urodzenie mi Stasia obiecałem jej wycieczkę do Paryża 😉 Do końca sobie tego nie przypominam, ale Staś jest tak super, że brzmi to całkiem jak dobry deal, w który mogłem wejść 😉

Bardzo chcieliśmy, żeby Staś dobrze znosił podróże samolotem. Zależało nam na tym dlatego, że pokazywanie dziecku świata oboje uważamy za integralną część jego wychowania. Poza tym okazji do podróżowania mamy sporo, a nie wyobrażam sobie, żeby miało go cokolwiek ominąć. Paryż brzmiał jak dobre miejsce na pierwszą podróż z czteromiesięcznym dzieckiem – niezbyt długi lot, milion hoteli do wyboru, w miarę płasko. Na miejscu okazało się, że jednak nie jest tak różowo… Ale po kolei.

Lot – jak już wspomniałem, latam sporo. Dzięki temu mam dość dobry obraz tego, co oferują różne linie lotnicze, głównie w Europie. Osobiście, mam ogromny szacunek do LOTu, nawet pomimo ostatnich zawirowań w spółce i protestów pracowników. Nawet swoje pierwsze mieszkanie kupiłem od kapitana LOT 😉. Przede wszystkim wrażenie zawsze robią na mnie stewardessy – są zawsze przesympatyczne, więc nie miałem wątpliwości, że odpowiednio pomogą nam ze Stasiem na pokładzie. Bilety kupiliśmy z kilkutygodniowym wyprzedzeniem w najtańszej dostępnej klasie bookingowej – Economy Saver. Lecieliśmy na pięć dni, do tego wczesna wiosną, więc stwierdziliśmy, że spokojnie zapakujemy się do dwóch małych walizek, które nam przysługiwały. Do tego Staś, lecący jako lap infant, czyli bez swojego fotela, mógł zabrać swój wózek. Trochę zajęło mi potwierdzenie na lotnisku przy poprzednich wylotach, że wielki wózek z gondolą (czyli dwuczęściowy) jest okay, ale ostatecznie z powodzeniem. Pasażerowie z małymi dziećmi i wózkami odprawiają się w Warszawie w wydzielonym stanowisku, i tu kolejny tip -taka odprawa trwa około piętnastu-dwudziestu minut bez kolejki. Obsługa okleja wózek milionem naklejek, wsadzamy do niego z powrotem dziecko i przed nami kolejny etap – kontrola bezpieczeństwa. Podchodzimy bez kolejki, ale tu znów – wózek trzeba rozłożyć, złożyć, prześwietlić, dziecko wziąć na ręce, przejść przez bramkę… Kolejne dwadzieścia minut 😔. Jeżeli to Twoja pierwsza podróż dzieckiem, to zapomnij o wariancie przyjedziemy na lotnisko godzinę przed wylotem. Może być ciężko. Po dotarciu do gate’u i rozpoczęciu odprawy znów podchodzimy w pierwszej kolejności, składamy wózek i z dzieckiem na rękach wsiadamy do samolotu. Wózek będzie na nas czekał przy wyjściu z rękawa na lotnisku docelowym. Niestety, po oddaniu wózka przeżyliśmy mega rozczarowanie – zamiast samolotu PLL LOT czekał na nas wyleasingowany przez LOT od tanich linii lotniczych BlueAir samolot z rumuńską załogą na pokładzie. To tyle, jeżeli chodzi o super-empatyczne polskie  stewardessy… Po krótkiej instrukcji zapięcia pasa wystartowaliśmy i było naprawdę dobrze! Odetchnąłem – Staś lubi latać! 👍👍👍 Nie marudził prawie wcale. W samolocie w jednej z toalet był nawet przewijak, jednak w czasie turbulencji przewijania nie polecamy 😉. W drugą stronę Staś trochę pokrzyczał, ale za ogólny performance dostał od Taty mocne cztery z plusem 😉.

Hotel – Do hotelu dotarliśmy dwoma pociągami i metrem z przesiadką. Spoiler alert do części o poruszaniu się z małym dzieckiem w wózku po Paryżu – MA-SA-KRA! Zarezerwowałem nam apartament rodzinny w hotelu Ibis Styles Mairie de Clichy  Był to bardziej duży pokój, niż apartament, wybitnie w standardzie sieci Ibis Styles.

Hotel bardzo przyjemny, przesympatyczna obsługa, dobra (hipstersko-robotnicza) okolica, mniej niż przecznicę od stacji metra. Jednak zdecydowanie nie dla rodzin z małymi dziećmi, głównie z racji położenia. Hotel jest położony poza centrum Paryża, bodajże 9 stacji metra od Łuku Triumfalnego. A metro (i transport publiczny ogólnie) w połączeniu z wózkiem to w Paryżu dramat.

Poruszanie się po Paryżu – Przy pierwszej próbie jazdy metrem z dużym wózkiem jeszcze przez chwilę się zastanawiałem, dlaczego do cholery nasz wózek jest jedynym, jaki widzę. Przy pierwszej probie przesiadki przestałem się zastanawiać od razu.

  • Po pierwsze – na starszych stacjach metra wózki nie mieszczą się w bramkach, a drzwi dla wózków dziecięcych i inwalidzkich są zamknięte. Jest guzik, którym można nacisnąć i teoretycznie powinien je otworzyć operator, z którym się łączycie, ale na nawet tak prosty komunikat, jak „Open the door, please” jedyną odpowiedzią jest „Sorry, I don’t speak English”. Pierwszego dnia na jednej ze stacji musiałem złożyć wózek (dwuczęściowy) i przenieść obydwie części NAD ścianą z boku bramek wysoką na jakieś półtora metra.
  • Po drugie – spora część metra powstała bardzo dawno temu. W związku z tym wind albo nie ma wcale, albo są w remoncie. Próbowaliśmy na kilku stacjach – działała co druga. Nawet w najnowszej linii metra jest z tym bardzo średnio. Czasami nie działają również schody ruchome.
  • Po trzecie – ludzie mają gdzieś Ciebie, Twoje dziecko i jego wózek. To nie Warszawa i nie Gdańsk, żeby ktoś ustąpił miejsce, albo pomógł go wnieść do wagonu. Ludzie seryjnie wpychają się przed wózek i potem jesteś zmuszony stać wgnieciony w słupek po środku wagonu z szóstką ludzi kaszlącą nad Twoim dzieckiem. Dosłownie.
  • Czytaj dalej

    Dlaczego chciałbym adoptować dziecko pomimo tego, że nie muszę?

    Rozmawialiśmy ostatnio z Mają o adopcji. Tym razem nie o kociej (mamy dwa przygarnięte koty), a o realnej możliwości wychowywania przez nas czyjegoś niechcianego dziecka. Przez tę rozmowę zacząłem się zastanawiać, czy z męskiego punktu widzenia pokochanie adoptowanego dziecka może być tak samo proste, jak swojego. My, mężczyźni, skupiamy się chyba bardziej na fenomenie pt. „to nasze geny!” – podczas szkoły rodzenia mówiono nam, że faceci kochają dziecko za to, jakie będzie (to chyba ma sens, ja sześciomiesięcznemu Stasiowi najchętniej kupiłbym już narty i buty na CrossFit, a mój tata ostatnio stwierdził, że powoli czas na kupno roweru 😀), a dziewczyny – wiadomo – dla nich liczy się wychowywanie bezbronnej istoty, którą kochają taką, jaka jest tu i teraz. Czy przez to już na starcie mamy pod górkę? Co skłoniłoby mnie do adopcji, chociaż możemy mieć, i mamy, własne dzieci?

    Ciężko jest mi przejść obojętnie wobec faktu, że na całym świecie są dziesiątki milionów niechcianych i niekochanych przez nikogo dzieci. Pewien mądry facet, ojciec czwórki synów, powiedział mi kiedyś, że jego zdaniem jedynym problemem dzieci powinny być nieposprzątane zabawki. Bardzo utkwiło mi to w głowie. Zawodowo jestem związany ze Wschodem i czasami widzę zdjęcia domów dziecka z Mołdawii, albo z Rosji. To jest dramat do potęgi setnej. Warunki tak fatalne, że przy próbie wyszukania zdjęć po haśle „dom dziecka Rosja” (po rosyjsku) Google niektóre zdjęcia cenzuruje. Co jakiś czas czytam o wybuchających tam aferach związanych z wykorzystywaniem tych dzieci jako niewolniczą siłę roboczą, lub z wykorzystaniem seksualnym. Kilka lat temu władze Rosji całkowicie bezsensownie zakazały adopcji rosyjskich dzieci przez amerykańskie małżeństwa, pogłębiając tym samym ten obraz, dosłownie, nędzy i rozpaczy. Poniższe to jedno z łagodniejszych, które udało mi się znaleźć – niestety, pochodzi z anonimowego archiwum, i ciężko jest mi dać credential autorowi:

    autor anonimowy – znalezione w zasobach rosyjskiego internetu

    Nie chcę sobie nawet wyobrażać, co się musi dziać w domach dziecka w Laosie, czy w Wietnamie… W polskich pewnie też nie jest różowo. Świadomość, że jestem w stanie dać komuś wszystko – zapewnić dom, poczucie bezpieczeństwa i miłości, a także dostęp do edukacji i opieki medycznej chyba przeważa u mnie szalę, przynajmniej teoretycznie. Z drugiej strony ogrom wyzwań i decyzji może trochę paraliżować – dziecku trzeba nadać nową tożsamość, być może też nauczyć nowego języka… Do tego dochodzi kwestia ewentualnych kontaktów z rodzicami biologicznymi, jeżeli tacy pozostają „w obrazku”. Musimy też tym wiedzieć, czy powiemy kiedyś dziecku o tym, że jest adoptowane (Maja twierdzi, że tak, bo jeżeli w rodzinie będzie to traktowanie, jako coś normalnego, to tym lepiej dla zdrowia psychicznego dziecka. Ja chyba jeszcze nie mam zdania…). Niezależnie od tego, że w pierwszym odruchu bardzo bym chciał, jeżeli zdecydujemy się kiedyś na adopcję, to tylko wtedy, gdy będę pewny, że dam radę w środku siebie postawić znak równości pomiędzy dzieckiem „swoim biologicznie”, a dzieckiem adoptowanym, bo adopcja to decyzja na całe życie. Czy kiedyś będę na to gotowy? Nie wiem, ale na razie pozostanę otwarty na wszystkie opcje. Jestem jednak bardzo ciekawy opinii tych ojców, którzy mają doświadczenie w adopcji – odezwij się proszę w komentarzu, albo napisz mi maila. Ten temat zdecydowanie zasługuje na follow up.

    Jeżeli chcesz wiedzieć, co u mnie słychać, to polub mnie na Facebooku i obserwuj na Instagramie. 

    Nie zapomnij udostępnić tego wpisu, a jeżeli na Twoim profilu wywiąże się ciekawa dyskusja pod postem z linkiem do bloga Tata Łukasz, to koniecznie prześlij mi screen na Instagramie – shoutout w Instastory gwarantowany!  Czytaj dalej

    Ta strona używa ciasteczek (cookies), dzięki którym nasz serwis może działać lepiej. Dowiedz się więcej

    The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

    Close